Agnieszka Kublik alarmuje – wraca cenzura! Właściciel „Sukcesu” za namową swoich prawników kazał wyciąć z najnowszego numeru felieton Manueli Gretkowskiej, będący odpowiedzią na niegrzeczny list prezydenckiej urzędniczki. Prawnicy uznali, że prawo prasowe nakazuje opublikować najpierw sprostowanie a potem odpowiedź na nie.
Agnieszka Kublik: „Według naszych informacji poszło o następujący fragment: „Jeśli pisarz brzydko kłamie, rozczarowani czytelnicy mogą go ukarać, nie czytając i nie kupując jego książek. Polityk ciskający wyborcze iluzje, łgający podczas kadencji jest oszustem. Czy równie bezkarnym co artysta? Tu nie chodzi o rymy i metafory, ale o decyzje, którym będziemy się musieli podporządkować. Po wyborach nie mamy już żadnego wyboru. Ani żadnej kary”. Cała sprawa zaczyna puchnąć w kolejną aferę, pewnie jeszcze w tym tygodniu będziemy mieli falę protestów i jakiś list otwarty w tej sprawie. Mój podziw dla bohaterskiej walki Gazety o wolność słowa zakłóca nieco wspomnienie sprzed niespełna roku, też z artystą, prezydentem i felietonem w rolach głównych. W czerwcu 2005 Kazik Staszewski przestał pisać do Gazety Telewizyjnej swoje felietony „Oddalenie”, wyjaśniając „Powodem rezygnacji jest odmowa zamieszczenia przez Gazetę Wyborczą felietonu zatytułowanego: „ZOO jednak działa”. Podstawowym warunkiem dotychczasowej współpracy z Gazetą Wyborczą była wolność, brak ingerencji i jakiejkolwiek cenzury w tematyce poruszanych felietonów. W związku z naruszeniem tych zasad Kazik zrezygnował z dalszego publikowania swoich felietonów dla w/w gazety.”. Redakcja Gazety zdjęła felieton „Zoo jednak działa” bo zbyt brutalnie potraktował ówczesnego prezydenta Kwaśniewskiego. Gazeta i Kazik. Sukces i Gretkowska. I tu i tu jest artysta, jest felieton i jest obrażony prezydent, dlaczego więc w pierwszym przypadku mamy egzekucję świętego prawa wydawcy do niedrukowania tego czego drukować nie ma ochoty, a w drugim straszną autocenzurę i zamach na wolność słowa? Bo tego prezydenta nie lubimy? Na to wygląda i śmierdzi hipkryzją.
Pech chciał, że dzień w którym środowiska wolność słowa miłujące wyruszyły na kolejną bitwę z pisowskim kagańcem, Leszek Miller wybrał sobie do wyjawienia pewnej wstydliwej tajemnicy sprzed lat. Uporczywie lansowany przez Wprost na autorytet od wszystkiego Miller zajął się tym razem mediami: „W 1999 r. brałem udział w operacji ratunkowej związanej z „golenią” prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Po przylocie z Katynia i Charkowa w mroku alejek Ogrodu Saskiego przekonywałem Zygmunta Solorza i Piotra Nurowskiego, aby Polsat nie emitował zdjęć zataczającego się prezydenta. (…) W końcu uzyskałem deklarację, że jeśli inne stacje nie podejmą tematu, Polsat też tego nie uczyni. Inni wysłannicy prezydenta przynieśli podobne ustalenia.” Wysłannicy prezydenta musieli być bardzo przekonujący bo – jeśli wierzyć Tomaszowi Lisowi – Mariusz Walter „z wściekłą miną wparował do newsroomu. 'Chcecie mi stację wypierdolić w powietrze? Nie zgadzam się” i zamknął taśmę z Charkowa w sejfie, który opuściła dopiero gdy było jasne, że sprawy nagłośnionej przez Rodziny Katyńskie, Gazetę Polską i Życie nie da się już zamieść pod dywan.
Ryszard Bugaj powiedział kiedyś: „Dramat dla wolności słowa zaczyna się nie wtedy, gdy jedne media jakąś sprawę nagłaśniają, inne zaś ją przemilczają, lecz wtedy, gdy zdecydowana większość mediów to samo nagłaśnia i to samo przemilcza” i jeśli przyjąć takie kryteria to śmiało można powiedzieć, że wolność słowa ma się chyba nieźle. Dzisiaj nawet gdyby prezydentowi Kaczyńskiemu przyszło do głowy wysyłać umyślnych na negocjacje z właścicielami mediów, to nic by nie wskórał a my nie czekalibyśmy kilka dni na zdjęcia. I 6 lat na wyjaśnienia dlaczego się spóźniły.