Bertold Kittel: Zawsze staraliśmy się pozostawać wierni ideałom dziennikarstwa z najwyższej półki: dokładnego sprawdzania, ale walenia z bańki w słusznej sprawie. Robiliśmy to w poczuciu obrony praw najsłabszych: zwykłych ludzi, naszych czytelników. W to wierzyliśmy, nie w cytowalność, nie w dochody z reklam, nie nakład. Nie mówię, że nie popełnialiśmy błędów, ale czasem coś za bardzo chcieliśmy zrobić, bo nie byliśmy zimnymi technokratami. Ale nigdy, nigdy, nigdy nie zrobiliśmy niczego pod dyktando władzy ani kogokolwiek innego.
Dziś pytam siebie, gdzie są nasze ideały. Dlaczego dziennikarstwo stało sie zawodem prostytutki władzy? Dlaczego określenie „dziennikarz śledczy” staje się etykietką pudla warującego na progu sekretariatu ministra, czekającego na ochłap z rządowego biurka? Dlaczego praca w prorządowych mediach dla tak wielu ludzi staje się powodem nie do wstydu, ale do dumy? Dlaczego głównym osiągnięciem dziennikarzy staje się puszczenie w internecie często zmanipulowanej informacji wyłącznie w celu osiągnięcia cytowalności? Dlaczego nie mówimy głośno o wstrzymywaniu materiałów, manipulowaniu, przewalaniu tekstów, o promowaniu uzależnionych miernot? O tym, co czujemy, kiedy mówimy informatorom o ochronie źródeł, o zachowaniu tajemnicy zawodowej w firmie, w której kierownictwo popija aperitify z władzą, a bezpośredni zwierzchnicy płacą raty mafijnym lichwiarzom. Patrzę na łamanie kręgosłupów świetnych reporterów. W gazetach, w telewizji, w radiu. Dziś każdy ma do zapłacenia hipotekę. Co miesiąc. Więc jak zetną tekst, nie puszczą materiału, to po prostu udaje, że to nic takiego, że im jeszcze pokaże, jak znajdzie robotę. A jak nie może znaleźć, to jest skazany. I idzie chlać z kolegami, narzeka, a potem idzie do roboty, której nienawidzi. To jest ludzkie, tak bardzo ludzkie, jak ludzkie musi być to, co robimy. Większość z nas marzyła o tym, żeby być dziennikarzem. A Większość z nas marzyła o tym, żeby być dziennikarzem. Ale z czasem zapomnieliśmy, o co tak naprawdę nam chodziło. Idziemy na łatwe kompromisy, dostając za to premie, wyższe limity na komórki, laptopy itp. Naprawdę jesteśmy dobrze opłacanymi marionetkami, które wiedzą, w co grają i się na to godzą. Dla mnie i dla wielu ludzi „Rzeczpospolita” była czymś o wiele więcej niż ciągiem 14 liter. Była miejscem, gdzie żywe były ideały redaktora Fikusa, potem Łukasiewicza. Była czymś, co stanowiło wzór niezależnego dziennikarstwa i symbol polskiego dziennikarstwa śledczego. Ktoś kiedyś powiedział, że sława trwa pięć minut. Niesława trwa o wiele dłużej…
Wzruszające, normalnie się popłakałam. Ktoś gdzieś porównał to wyznanie Kittela do „taśm prawdy” Oleksego, ja wielu podobieństw nie znajduję. Owszem, obaj bardzo brutalnie przejechali się po swoich ale na tym podobieństwa się kończą bo Oleksy nie wiedział, że jego oskarżenia pozna ktoś poza Gudzowatym, a Kittel swoje opublikował właśnie po to, żeby poznali je wszyscy – żaden spontan, żadne chlapnięcie niechcący, tylko dobrze przemyślany ruch. Nie wiem w co gra Kittel ale w to że odezwało się jego dziennikarskie sumienie i wyrzucił z siebie najprawdziwszą prawdę jakoś nie wierzę, nie po słynnej akcji z Szeremietiewem za którą nawet Urban się kajał a Kittel się chyba nie poczuwa.
Nie wiem jak naprawdę jest w Rzepie, nie mam pojęcia jak z bliska wygląda medialny światek (wbrew temu co rozgłasza w internecie jakiś świr nie jestem Rafałem Kalukinem, ani nawet jego żoną), nie wydaje mi się jednak, żeby w Rzepie było tak jak to opisuje Kittel a on sam był ostatnim sprawiedliwym, który nie bacząc na interes własny podjął się zbożnego dzieła budzenia dziennikarskich sumień, ryzykując swoją karierę. No bez żartów. O co więc chodzi Kittelowi? Pewnie wkrótce się przekonamy jak poznamy skutki jego dziwnego ataku. Ja mam kilka teorii, z których najbardziej banalna jest taka, że Kittel dostał atrakcyjną propozycję pracy w innej gazecie i postanowił upiec trzy pieczenie na jednym ogniu – zaszkodzić swojej przyszłej konkurencji, przystroić się w piórka jedynego uczciwego, no i dać się wyrzucić (co jest nie bez znaczenia dla budowania legendy niezłomnego, poza tym jako zwolniony a nie zwalniający się dostanie pewnie odprawę). Obserwujmy bacznie karierę Bertolda Kittela, wkrótce powinno się wyjaśnić co go pchnęło do użalania się w internecie na swój ciężki los. Ta sprawa musi mieć ciąg dalszy bo nie wyobrażam sobie, żeby nie było reakcji Rzepy. A może nie będzie? W końcu kilka miesięcy temu też pojawił się szokujący wpis na internetowym blogu, czekałam wtedy na medialną burzę i się nie doczekałam, zero reakcji. A że chodziło o tego samego Bertolda Kittela więc przypomnę tamten wpis, autorstwa znanego producenta Macieja Strzembosza:
Maciej Strzembosz: Polskie media toczy gangrena. Tyle tylko, że jest to gangrena nie tylko i nie przede wszystkim polityczna, lecz przede wszystkim – korupcyjna. Oto przykład jak działa jamniczek. Bogatemu lobby K. nie podoba się działalność osoby A. Wynajmuje więc dziennikarza śledczego G. Dziennikarz bierze kasę i zobowiązuje się zniszczyć wiarygodność osoby A. Zaczyna więc krążyć i wypytywać: o rozwód, o rzekomo przerwaną ciążę, o rzekome wyremontowanie mieszkania ze środków publicznych, o rzekomy nepotyzm, o przydzielanie sobie i kumplom dotacji. Pyta o wszystko, oprócz naruszonych interesów lobby K. Ten aspekt jakoś dziwnie go nie interesuje. Następnie dziennikarz G. proponuje tekst różnym redakcjom. Nagle – pech. Redakcje nie biorą. A redaktor G. wziął (kasę od lobby K.).Zostaje więc ostatnia deska ratunku. Redaktor G. udaje się do redaktora B. mającego dużo silniejszą pozycję polityczną i zawodową. Nie wiadomo jakich argumentów używa. Ale teraz tematem zajmuje się redaktor B. Krąży po tych samych ścieżkach i wypytuje o to samo: o rozwód, o rzekomo przerwaną ciążę, o rzekome wyremontowanie mieszkania ze środków publicznych, o rzekomy nepotyzm, o przydzielanie sobie i kumplom dotacji. Ba, zadaje pytania na piśmie tym samym instytucjom, które dziwnym trafem nie różnią się niczym od pytań zadawanych przez redaktora G. Przygotowuje tekst. I w razie czego zezna z czystym sumieniem, że nigdy nie dostał zlecenia od lobby K. Redakcje są wobec takiego procederu właściwie bezbronne. Opinia publiczna jeszcze bardziej. Osoby obsmarowywane – takoż. Jeśli wystrzelisz dość gówna, zawsze się coś przyczepi.
Wtedy bardzo poważne oskarżenie nie doczekało się reakcji ani Kittela, ani jego macierzystej redakcji, ani – co dziwne – konkurencji, może teraz będzie okazja powyjaśniać stare sprawy, tym bardziej, że sam Kittel woła o rachunek sumienia. Jak myślicie, będzie burza czy głośna cisza?