Bunt, którego nie będzie

Ludwik Dorn: Albo pani premier sama musiała poprosić pana prezydenta, by jej udzielił miejsca, albo pan prezydent ją zaprosił i to ma miejsce po tym, kiedy pani premier została skłoniona do tego, by w tym kryzysie związanym z wetem prezydenckim wystąpić z orędziem antyprezydenckim do narodu. Jeśli dwie osoby dotąd dość szorstko traktowane przez Jarosława Kaczyńskiego spędzają wspólnie urlop i zaowocuje to sojuszem, to prezes PiS straci całkowity wpływ na władzę wykonawczą. Wszystkie narzędzia konstytucyjne oraz „prawo miecza i chleba”, czyli karania i nagradzania, będą w ręku przede wszystkim pani premier i pana prezydenta, który panią premier będzie ubezpieczał. Jeśli tu dojdzie do porozumienia politycznego i obie strony będą wobec siebie lojalne, zdeterminowane i zdolne do twardej gry, to moim zdaniem pan prezes Jarosław Kaczyński bliższy będzie pozycji szarego posła niż dotąd.
Fascynujący scenariusz, aż szkoda, że całkiem nierealny. Nie wiem czy to prezydent zaprosił panią premier, czy pani premier wprosiła się do pana prezydenta, sama obstawiałabym trzecią możliwość – że wspólny urlop premier i prezydenta jest PR-ową ustawką PiS próbującego fastrygować lekko nadprutą jedność obozu „dobrej zmiany”. Taka opcja jest równie prawdopodobna jak dwie wymienione przez Dorna, ma jednak nad nimi tę przewagę, że przynajmniej wiadomo co obie strony mają do ugrania. Patrzcie, spieramy się merytorycznie ale prywatnie nadal się lubimy i szanujemy – taki komunikat nie tylko uspokoi trochę własny elektorat, ale też odbierze opozycji ciut radości z konfliktu w PiS. Nie wiem co z tego jest cenniejsze dla prezesa.
Załóżmy jednak na chwilę, że wspólny urlop premier i prezydenta ma jakieś głębsze polityczne dno a prezes dowiedział się o wszystkim ostatni. Czy możliwy jest nakreślony przez Dorna scenariusz emancypowania się pani premier aż do otwartego buntu przeciwko prezesowi? Pewnie tak, w polityce podobno wszystko jest możliwe, ale tu prawdopodobieństwo jest bliskie zeru. Żeby się zbuntować trzeba mieć twardy charakter, dobry powód i mocną pozycję. Czyli akurat to, czego Beacie Szydło aktualnie brakuje.
Sam pomysł, że Beata Szydło, która nie umiała się podstawić Antoniemu Macierewiczowi w sprawie Bartłomieja Misiewicza jest gotowa postawić się samemu Jarosławowi Kaczyńskiemu wydaje mi się bardzo odważny. Przez dwa lata swojego premierowania miała mnóstwo powodów do buntu w mniejszych i większych sprawach, ale nawet wtedy gdy jeszcze naprawdę była potrzebna Jarosławowi Kaczyńskiemu nie próbowała mu się sprzeciwiać, na własne życzenie pozwalając się zepchnąć do roli premiera teoretycznego, o którym wszyscy wiedzą, że co prawda wszystko firmuje ale decyzje zapadają gdzie indziej. Gdyby teraz, gdy jej pozycja jest dużo słabsza bo nastąpiło naturalne zmęczenie materiału, uznała, że to akurat dobry moment na bunt nie świadczyłoby to najlepiej o jej zdolności do realnej oceny sytuacji i własnych możliwości.
Zwłaszcza, że akurat teraz nie ma dobrego powodu, żeby się buntować, nie stało się przecież nic czym mogłaby taki bunt opinii publicznej uzasadnić.  Tłumaczenie, że po dwóch latach chciałaby sobie wreszcie naprawdę porządzić raczej się nie sprzeda, a elektorat PiSu – ten anonimowy z internetu i ten komentujący pod nazwiskiem w mediach – potrafi być bardzo okrutny. Przekonał się o tym każdy kto się próbował przeciwko prezesowi buntować, ostatnio – sam prezydent, których przynajmniej miał merytoryczne powody do swojego bunciku, no i w przeciwieństwie do pani premier jest chwilowo nieusuwalny.  Beata Szydło, która dała się wtedy wystawić przeciwko prezydentowi musi mieć świadomość jak zostanie sama potraktowana jeśli będzie się stawiać, zwłaszcza, że w przeciwieństwie do prezydenta ją można szybko i bez większych strat wizerunkowych wymienić. I tak z pewnością by się stało, bo Dorn w swoich rozważaniach zapomniał, że Jarosław Kaczyński ciągle ma większość wystarczającą do sformowania rządu. Każdego kolejnego. Ostatecznie wszystko się i tak sprowadza się do liczenia głosów i
nawet gdyby Beata Szydło znalazła w sobie wystarczająco dużo odwagi, siły i determinacji, żeby się prezesowi postawić, to nikt za nią nie pójdzie bo zdecydowana większość w PiS zbuntuje przeciwko prezesowi tylko za jego zgodą. Także prezydent nie ma teraz żadnego interesu we wspieraniu Szydło w jej buncie przeciwko prezesowi, który przecież siłą rzeczy byłby buntem przeciwko całej partii, bo będzie jej potrzebował jeśli myśli o kolejnej kadencji. Beata Szydło nie ma politycznego zaplecza, nie ma sojuszników, nie ma charyzmy lidera, nie ma naturalnego autorytetu i naprawdę trudno sobie wyobrazić jakiś sensowny bunt w jej wykonaniu, zwłaszcza gdy po dwóch latach dawania twarzy rządowi Jarosława Kaczyńskiego przestała być jego wizerunkowym atutem i jeśli prezes uzna, że trzeba ją wymienić, nawet elektorat PiS uzna to za obiecujące nowe otwarcie.
Jeśli mam spekulować o stanie ducha Beaty Szydło, widzę raczej człowieka zrezygnowanego, polityka który już o nic ważnego nie walczy.  Mam wrażenie, że powoli sama wycofuje się z funkcji premiera, jej nieobecność zwłaszcza teraz gdy w najważniejszych resortach ma „pożar w burdelu” musi dawać do myślenia. Gdyby miała przed sobą perspektywę dokończenia obecnej kadencji byłaby teraz hiperaktywna, wojewoda Drelich nie byłby już wojewodą, minister Błaszczak nie irytowałby ludzi zwalaniem winy za skutki nawałnicy na samorządowców z PO, Waszczykowski nie bredziłby, że Macron nie chce przyjechać do Polski bo jest z nią w stałym kontakcie a wynajęci spece od zarządzania kryzysowego ogarnialiby powoli wizerunkowy dramat. Tymczasem można odnieść wrażenie, że nikt nie panuje nad tym co się w rządzie dzieje i chyba tak rzeczywiście jest. Nie zdziwię się jeśli na dwulecie rządu Beata Szydło sama odejdzie, na jej miejscu też wolałabym nie czekać na twitta z dymisją.

About kataryna