„W trudnym okresie stresów i przepracowania każdemu z nas zdarzają się kroki podjęte bezrefleksyjnie, z przeoczeniem specyficznych uwarunkowań” – w moim prywatnym żenadometrze to tłumaczenie obecności prezes Sądu Najwyższego u prezydenta na uroczystości zaprzysiężenia sędziego Trybunału Konstytucyjnego zmieściło się w pierwszej trójce ubiegłotygodniowych żenad. Daleka jednak jestem od wyśmiewania pani prezes bo choć jej kolejne tłumaczenia i tłumaczenia z tłumaczeń brzmią komicznie, powiedziała rzecz niezmiernie ważną. Nie żebym wcześniej tego nie wiedziała, ale wyłożone tak wprost jednak trochę szokuje.
O ile mi wiadomo, do tej pory żaden uprawniony do tego organ nie stwierdził nieważności powołania przez prezydenta PiSowskich sędziów Trybunału Konstytucyjnego, pogardliwie ochrzczonych „dublerami”, nic mi też nie wiadomo, żeby w międzyczasie zmieniła się Konstytucja i kompetencje orzekania o ważności wyboru zostały przekazane komentatorom, nawet jeśli mówią chórem. Nie ma więc najmniejszego – poza czysto politycznym – powodem do okazywania focha i bojkotowania głowy państwa, które nie przystoi osobie sprawującej jeden z najwyższych urzędów, w dodatku taki, który ma obowiązek zachować polityczną przezroczystość. Tak też chyba uznała sędzia Geersdorf, przyjmując zaproszenie prezydenta i pojawiając się na uroczystości.
Wbrew histerii krytyków jej zachowania, to nie wizyta u prezydenta była gestem politycznym ale wszystko co potem zrobiła pod wpływem krytyki jaka na nią spadła ze strony „sojuszników” zawiedzionych, że nie wykorzystała okazji do politycznej demonstracji. To naprawdę niesamowite jak bardzo formalnie niezależna i niezawisła prezes Sądu Najwyższego jest uzależniona od politycznych recenzji swoich zachowań. I naprawdę trudno sobie nie zadać pytania, jak często w swoich innych decyzjach kierowała się kalkulowaniem czy się to spodoba na medialnych i politycznych salonach. Jak często zamiast kierować się wyłącznie prawem rozważała polityczne „specyficzne uwarunkowania”, żeby ich czasem nie przeoczyć i nie popaść w niełaskę tych, z których zdaniem najwyraźniej liczy się bardziej niż ze swoim własnym.
Gdy Sąd Najwyższy odmówił rozpatrzenia sprawy dotyczącej prezes Trybunału Konstytucyjnego wniesionej przez Andrzeja Rzeplińskiego, spadła na niego fala krytyki za podjęcie decyzji politycznej, a komentatorzy nie kryli, że owszem, oczekiwali decyzji czysto politycznej, ale akurat nie takiej. Prof. Wojciech Sadurski „To samobój polityczny. W obliczu pozbawionego skrupułów zespołu pseudosędziów TK SN abdykuje powołując się na sztuczki prawnicze”. Prof. Marek Matczak „Decyzja SN jest apolityczna, ale będzie wykorzystana politycznie przez PiS”. Nie tylko oni uważali wtedy, że Sąd Najwyższy zamiast cackać się z paragrafami, powinien podjąć decyzję polityczną na politycznej wojnie. „My nie możemy uczestniczyć w dyskursie politycznym. Nie jesteśmy aktorami procesów politycznych” – bronił Sądu Najwyższego jego rzecznik Michał Laskowski. Pani prezes musiała dobrze zapamiętać tamtą lekcję i drugi raz nie odważyła się narazić na gniew „obrońców” niezawisłości sądów. Tylko czy ktoś kto pod wpływem komentarza w gazecie robi taką woltę naprawdę jest niezawisły?