„Wszelkie formy niepożądanych działań werbalnych, niewerbalnych lub fizycznych o charakterze seksualnym, skutkujące naruszeniem godności danej osoby, w szczególności w atmosferze zastraszania, wrogości, upodlenia, poniżenia lub obrazy” – tak brzmi definicja molestowania seksualnego zapisana w słynnej konwencji antyprzemocowej, którą w atmosferze ideologicznych sporów przyjęto, ale nikomu nie przyszło do głowy jej wdrażać. Może to i dobrze, bo choć zawiera wiele naprawdę ważnych dla kobiet zapisów, ma także niebezpieczne ambicje uregulowania każdego aspektu relacji męsko-damskich, zobowiązując na przykład państwa-sygnatariuszy do wprowadzenia karalności zdefiniowanego w taki sposób molestowania seksualnego. A przecież ta definicja jest tak pojemna, że gdyby przełożyć ją na paragraf w kodeksie karnym, można byłoby penalizować prawie każdą damsko-męską interakcję, bo czegóż to nie da się podciągnąć pod „niepożądane działania werbalne lub niewerbalne”?
W mediach społecznościowych trwa właśnie kampania #MeToo #JaTeż – kobiety na całym świecie dzielą się swoimi doświadczeniami z bycia ofiarami molestowania seksualnego, a są to doświadczenia przeróżne. Pod wspólnym hasztagiem mieszają się wspomnienia traum z dzieciństwa kobiet gwałconych przez wujka, z żalami dziewczyn, przy których szef opowiedział sprośny dowcip. Nic dziwnego, wszak przytoczona wyżej definicja molestowania seksualnego pozostawia dużą swobodę w określaniu jakiejś wypowiedzi lub zachowania jako molestowanie seksualne. Jak wielką krzywdę takie zrównywanie wyrządza każdej prawdziwej ofierze, nie trzeba tłumaczyć. Kampania, która miała uświadomić jak bardzo powszechne jest molestowanie seksualne, przez przywoływanie w niej oprócz prawdziwych zachowań przemocowych także zachowań dość niewinnych faktycznie banalizuje zło i zamiast je piętnować – oswaja i znieczula. Jeśli wszystko jest molestowanie seksualnym, to może nic nim nie jest?
Kampania #MeToo jest odpowiedzią na wyznania amerykańskich aktorek, które właśnie sobie przypominają, że kiedyś były molestowane przez jednego z najpotężniejszych ludzi w Hollywood – Harveya Weinsteina, któremu wiele z nich zawdzięcza kariery, czemu niejednokrotnie dawały wyraz dziękczynnych mowach z okazji odbierania kolejnych nagród. I gdyby nie to, że Weinsteinowi powinęła się noga i to co przez lata było tajemnicą poliszynela, stało się wiedzą powszechną, aktorki i celebrytki pewnie nadal wybierałyby tak bardzo opłacalne zawodowo milczenie. Ale że się wszystko wydało i pan magnat nie będzie miał już wiele do powiedzenia, można sobie odświeżyć pamięć o doznanych krzywdach i poszukać współczucia. Tylko czy ktoś kto przez lata pozwalał Weinsteinowi klepać się po tyłku w zamian za pomoc w karierze na pewno jest ofiarą, czy może po prostu był to opłacalny dla obu stron układ? Robienie ofiary molestowania z każdej osoby, która godziła się na określone traktowanie nie ze strachu czy pod przymusem, ale dla całkiem wymiernych korzyści krzywdzi faktyczne ofiary molestowania i pozwala bagatelizować problem.