Gazeta Wyborcza: Nie tylko o pieniądze chodzi, ale też kontrolę nad bezcennymi dziełami sztuki i to, kto będzie miał prawo m.in. do wypożyczania najcenniejszych w tych zbiorach „Damy z gronostajem” i „Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta. Czy list ludzi krakowskiej kultury przyspieszy decyzję ministra kultury? Na pewno zwróci uwagę nowej władzy na problem, którym trzeba się zająć szybciej niż recenzowaniem teatralnych spektakli.
Tak w grudniu 2015 roku Gazeta Wyborcza komentowała list, jaki w sprawie kolekcji Czartoryskich wystosowali do prezydenta Dudy ludzie krakowskiej kultury – artyści, profesorowie, dyrektorzy muzeów – zaniepokojeni przedłużającym się patem w negocjacjach między ministerstwem kultury a Fundacją Książąt Czartoryskich, które nie mogły dojść do porozumienia w sprawie dalszych losów bezcennej kolekcji. W 2011 roku ówczesny minister kultury Bogdan Zdrojewski podpisał co prawda z Fundacją Książąt Czartoryskich list intencyjny dotyczący powołania nowej placówki muzealnej, która miałaby opiekować się zbiorami, ale przez kolejne lata strony nie mogły się dogadać co do szczegółów, bo Fundacja chciała aby muzeum było autonomiczne i prowadzone samodzielnie przez nią, a ministerstwo wolało, żeby nowa placówka znajdowała się w strukturze Muzeum Narodowego w Krakowie. Zapewne nie bez powodu.
Przez lata, kiedy to właśnie Muzeum Narodowe w Krakowie było opiekunem kolekcji, nie miało faktycznej kontroli nad dziełami, bo decyzje o zagranicznych wypożyczeniach poszczególnych dzieł zapadały poza nim, właśnie w Fundacji i gdyby ministerstwo zgodziło się na pełną autonomię nowej placówki, to by się zapewne nie zmieniło. Mogłoby więc być tak, że państwo finansowałoby remonty i konserwacje, ale to fundacja nadal decydowałaby o wypożyczaniu dzieł, i to ona by na tym zarabiała. „Damy z gronostajem” nie można byłoby sprzedać za granicę, ale czy fundacja jako jej właściciel nie mogłaby na przykład obrazu wypożyczyć na, powiedzmy, 10 lat jakiemuś bogatemu szejkowi? Wypożyczenia już przecież praktykowała i okazały się zgodne z prawem. Być może więc faktycznie kolekcja formalnie nie mogłaby zostać sprzedana za granicę, ale to wcale nie gwarantowało, że byłaby dostępna w Polsce, byłabym zatem ostrożna z argumentem, że Gliński kupił coś, co Polska i tak już miała. Gdyby tak faktycznie było, wspomniani ludzie krakowskiej kultury nie martwiliby się tak bardzo o jej dalsze losy. Mogę się tylko dziwić, że to właśnie partie aspirujące do reprezentowania elit mają największe pretensje, że po latach imposybilizmu partia podobno przaśna za grosze kupiła dla Polski za ułamek wartości bezcenny zbiór dzieł sztuki. 500 milionów to, owszem, gigantyczne pieniądze, można byłoby za nie zbudować aż 1/4 Stadionu Narodowego, albo dofinansować 100 koncertów Madonny dla niewielkiej grupki szczęśliwców, albo nagrać prawie 100 klipów „Hej Jude” promujących Polskę, albo…Jest wiele przykładów na wywalenie pieniędzy w błoto przez rząd PiS, mniej więcej tyle ile kolekcja Czartoryskich kosztować będzie na przykład kilka lat funkcjonowania Polskiej Fundacji Narodowej, z której pożytek mają tylko jej zleceniobiorcy. Decyzja Glińskiego była niekonwencjonalna, ale nie byłaby potrzebna, gdyby poprzednik miał lepszy pomysł i umiał go na Czartoryskich wymóc.