Stanisław Karczewski: Z pełnym szacunkiem odnosimy się do zapowiedzi Pana Prezydenta w kwestii referendum konsultacyjnego ws. konstytucji. Co do treści pytań i terminu odbędą się rozmowy z większością parlamentarną.
Niemal identyczny komentarz zamieścił na twitterze marszałek Sejmu, i zapewne nie był to przypadek a uzgodniony przekaz partii rządzącej, która pomysłu nie popiera, ale jeszcze jej nie wypada otwarcie skrytykować. Przynajmniej nie marszałkom, bo już Krystyna Pawłowicz – a wszyscy wiemy, że ona często mówi to, czego innym powiedzieć nie wypada – decyzję prezydenta skomentowała raczej jednoznacznie. „PAD wywrócił dziś stolik i narzuca Polakom w listopadzie wybór między Mamą i Tatą (choć sondaże są dobre i dla PAD i dla rządu)”. Pawłowicz sugeruje, że prezydenckie referendum będzie de facto plebiscytem popularności między prezydentam i partią. Byłoby to może zrozumiałe, gdyby prezydent zdradził treść referendalnych pytań, ale z dotychczasowych wypowiedzi prezydenckiego otoczenia wynika, że referendum może się ograniczyć do spytania czy Polacy w ogóle chcą zmiany w konstytucji, a przecież co do tego prezydent i prezes są raczej zgodni. Trochę więc dziwi dość histeryczna reakcja Krystyny Pawłowicz oraz niespecjalnie przepełnione szacunkiem do głowy państwa wypowiedzi przedstawicieli marszałków, którzy podkreślają, że o treści pytań w prezydenckim referendum i tak zdecyduje PiS.
Uderza podkreślenie przez obu marszałków, że rozmowy o referendum będą prowadzić z większością parlamentarną. Nawet w temacie tak zasadniczym jak ewentualna zmiana konstytucji nie pomyślano, żeby przynajmniej poudawać, że się do tej dyskusji zaprosi także opozycję. Kiepsko to wróży deklarowanej przez prezydenta woli zjednoczenia Polaków wokół dyskusji o ich przyszłej konstytucji. Jeszcze gorzej wróży samemu prezydentowi, który nieumiejąc się wycofać z kiepskiego i niepopieranego nawet przez własną partię pomysłu referendum, faktycznie oddał jej – a jeśli nie oddał, to partia i tak ją sobie weźmie – decyzję na temat referendalnych pytań w gorącym okresie kampanii wyborczej. Bardzo się zdziwię, jeśli PiS zdecyduje się zaryzykować zadanie Polakom naprawdę ważnych ustrojowych pytań, choćby dlatego, że takich pytań nie pisze się na kolanie. I bardzo się zdziwię jeśli nie spróbuje wykorzystać prezydenckiej inicjatywy do podkręcenia swojej kampanii wyborczej wrzucając do referendum pytania dla niego wygodne, referendum, np. o utrzymanie 500+, wpisanie obniżonego wieku emerytalnego do konstytucji, czy inne sprawy, wokół których łatwo mu będzie prowadzić kampanię. A przecież kampania referendalna to dodatkowy czas antenowy, w którym będzie można opowiadać o tematach dla władzy wygodnych, licząc, że taka promocja przełoży się na wynik wyborczy. Prezydenckie referendum spełni więc dokładnie taką samą funkcję jaką miało spełnić referendum Bronisława Komorowskiego – będzie tylko kolejnym elementem kampanii wyborczej, z porażką frekwencyjną i poczuciem wyrzucenia w błoto wielkich pieniędzy. A dla opozycji wyśmienitą okazją do wytykania tego prezydentowi, którego nie będzie bronić nawet własna partia. Jeśli prezydent w to brnie tylko dlatego, że nie potrafi się wycofać z nietrafionego pomysłu, świadczy to o jego politycznej roztropności jak najgorzej, zwłaszcza w perspektywie przyszłego starcia z Tuskiem. Wstępny pomysł na referendum był kiepski. W obecnej wersji jest samobójczy.