Monika Wielichowska: Zastanawiamy się, czy nie zmienić zasad podziału urlopu między tatę i mamę w sposób obligatoryjny. Może urlop rodzicielski powinien zostać podzielony na dwie równe części? A może na trzy części? Pierwsza część dla matki (urlop macierzyński), druga obowiązkowo dla taty, a trzecia, najkrótsza – do wspólnej decyzji rodziców, kto ją weźmie? Może okazać się, że przy takich, lub podobnych rozwiązaniach, pracodawcy będą mieli pewność, że kobiety i mężczyźni będą brać urlopy mniej więcej takiej samej długości. Skończy się więc podświadoma pokusa, żeby kobietom np. odmawiać awansu, „bo zniknie z pracy i zajmie się dzieckiem”. Jak pracodawcy zorientują się, że i kobieta, i mężczyzna biorą równie długie urlopy rodzicielskie, nie będą mieli podstaw do innego traktowania.
Jak już Platforma się bierze za organizowanie rodzinom życia to ratuj się kto może. Przy obecnym wymiarze urlopu rodzicielskiego (włączając w niego urlop macierzyński) 52 tygodni, ta genialna równościowa propozycja Platformy oznacza de facto pozbawienie matki kilku miesięcy obecnie przysługującego jej urlopu na dziecko jeszcze przed ukończeniem przez nie pierwszego roku życia – bo taki będzie skutek wprowadzenia ustawowego przymusu wykorzystania ponad jednej trzeciej urlopu rodzicielskiego przez ojca. Mało prawdopodobne jest, że uda się ustawą wygonić matki do pracy, efekt będzie raczej taki, że ojcowie urlopu nie wezmą a matka z dzieckiem zostanie, tylko już nie na płatnym urlopie. A wszystko po to, żeby sztucznie wyrównać to, czego naturalnie wyrównać się nie da, w błędnym poczuciu, że na tym właśnie polega nowoczesność. Chciałabym zobaczyć miny matek obecnie korzystających z dobrodziejstw rocznego urlopu z dzieckiem na propozycję przymusowego podzielenia się nim z ojcem dziecka. Na szczęście dla Platformy, ten pomysł nie przebił się przez jej inne „prokobiece” postulaty ale uważam go za typowy dla podejścia Platformy do kobiet.
Sejm właśnie przyjął projekt PiS przyznający specjalne emerytury matkom, które wychowały czworo lub więcej dzieci ale zostając z nimi w domu nie wypracowały składek emerytalnych uprawniających do minimalnej emerytury. Jeśli projekt wejdzie w życie, będą otrzymywać od państwa emeryturę w wysokości z punktu widzenia kosztów życia i tak symbolicznej – 1100 zł. Platforma się w tej głosowaniu wstrzymała, choć wcześniej chyba uważała samą ideę wsparcia matek wielodzietnych za ważną, bo postulowała rozszerzenie programu także na matki, które z pracy nie zrezygnowały. Ale ponieważ ostatecznie nie udało jej się wywalczyć zwiększenia liczby beneficjentek ustawy z 86 tysięcy (tyle kobiet się załapie na rządowy projekt) do 700 tysięcy (tyle by objęła ustawa w wersji PO) więc się obraziła i projektu w ogóle nie poparła. Gdyby PiS w swoim projekcie objął wszystkie matki wielodzietne, zamiast lamentów nad rzekomą dyskryminacją matek pracujących, mielibyśmy straszenie rozwaleniem budżetu niepotrzebnym rozdawnictwem. Przerabialiśmy to z 500+, które najpierw było nieodpowiedzialne bo państwa na nie nie stać, a gdy już wiadomo, że jak najbardziej stać okazało się dyskryminujące bo nie obejmuje matek z jednym dzieckiem. A i tak wszystko się rozbija o wieczne pretensje pań z Sejmu, że niektóre kobiety nie palą się wracać na kasę w supermarkecie i wolą zostać z dzieckiem, jeśli państwo im stwarza odrobinę możliwości.