Rafał Trzaskowski: Pytano mnie, czy gdy odbędzie się marsz w obronie polskiej rodziny, to czy na niego także pójdę. Tak, jeżeli tylko uznam, że polska rodzina jest zagrożona.
Jeśli swoją nieobecność na warszawskim Marszu dla Życia i Rodziny prezydent Warszawy tłumaczy tym, że nie zgadza się z jej przesłaniem, to – przez analogię – jego obecność na wcześniejszej Paradzie Równości trzeba chyba rozumieć jako poparcie dla jej przesłania. A najważniejszym postulatem tegorocznej parady były małżeństwa homoseksualne z prawem do adopcji dzieci – za takim właśnie transparentem maszerował prezydent stolicy, taki postulat objął swoim patronatem i z takiego hasła wkrótce będzie się musiał tłumaczyć wyborcom, gdy zgodnie z zapowiedziami ruszy na wieś przekonywać do PO elektorat, któremu nie wystarczyło tłuczenie mu do głowy, że jest gorszy, głupszy i sprzedał się za 500+.
Biorąc pod uwagę plany, żeby to właśnie związani z opozycją samorządowcy byli wyborczymi lokomotywami, oraz fakt, że sam Trzaskowski jest coraz częściej typowany na przyszłego rywala prezydenta Dudy, zapowiada się ciekawa kampania. Nie mogę się doczekać prasowych relacji z kampanijnych spotkań na prowincji, którą Trzaskowski będzie nawiedzał z przesłaniem, pod którym się podpisał maszerując w paradzie. Podobny problem będą zresztą mieli także inni prezydenci miast, którzy dali patronaty lub poszli w paradach, bo hasło równości małżeńskiej z prawem do adopcji dzieci było postulatem wszystkich tegorocznych parad. Do zobaczenia w Polsce B z taką postępowością.
Prawo do adopcji dzieci jest postulatem dla mnie nieakceptowalnym, w przeciwieństwie do większości innych postulatów, których zasadność rozumiem i nie uważam za szczególnie groźne dla kogokolwiek. Odwiedziny w szpitalu, prawo do dziedziczenia, nawet wspólne opodatkowanie czy prawo do quasi-małżeństwa i noszenia wspólnego nazwiska – nie mam z tym większego problemu i uważam, że wiele tych spraw można i powinno się dawno rozwiązać. Ale po tym jak środowisko LGBT wreszcie odważyło się otwarcie postawić żądanie prawa do adopcji a bezmyślni politycy Platformy Obywatelskiej objęli patronatami, a czasami nawet poszli na czele, parad to żądanie popierających, przydałaby się mądra i rzeczowa dyskusja ucinająca takie zakusy w zarodku. W polskim prawie nie ma czegoś takiego jak „prawo do dziecka” i to się nie powinno zmienić. Adopcja jest możliwa tylko dla dobra dziecka, a kodeks rodzinny i opiekuńczy promuje jak najbardziej zbliżone do „naturalnych” rodziny wymagając aby różnica wieku między przysposabiającym a przysposabianym było „odpowiednia”. 20-latkowie są za młodzi na adopcję 10-latka, 70-latkowie są za starzy na adopcję kogokolwiek. I choć to słowo staje się coraz bardziej wyklęte, uważam to za normalne. Tak jak normalne jest wprowadzenie górnej granicy wieku przy zapłodnieniu in vitro, nawet jeśli dzięki postępowi medycyny można zostać matką w wieku 72 lat, co już się jednej pani gdzieś w Indiach udało udowodnić. Nie ma i mam nadzieję, że nigdy nie będzie czegoś takiego jak „prawo do dziecka”. Jest i powinno pozostać prawo dziecka do lepszego życia, z rodzicami obojga płci, w wieku mniej więcej takim, jakim bywają rodzice takich dzieci. Jeśli ktoś uzna to za dyskryminację par homoseksualnych to niech będzie – jestem za taką dyskryminacją i nie miałabym nic przeciwko temu, żeby znalazła mocne odzwierciedlenie w przepisach.
A z Platformą do zobaczenia na spotkaniach gdzieś „w Polsce” na rozmowach o jej postulatach adopcji dzieci przez dwóch tatusiów.