Szymon Hołownia:Raz jeden z księży próbował przekroczyć moje granice, nie bardzo wiem nawet o co mu chodziło, chyba chciał mnie objąć na pożegnanie, a może nie tylko to, w każdym razie dostał w mordę. Z tak zwanego plaskacza, przy czym odepchnąłem go też na tyle mocno, że się przewrócił na tapczan czy wersalkę przy której stał.
„Nie bardzo wiem nawet o co mu chodziło, chyba chciał mnie objąć na pożegnanie, a może nie tylko to” – nawet wspominając to zdarzenie po latach Szymon Hołownia nie wie czy ksiądz, którego uderzył w twarz i popchnął tak mocno, że ten się przewrócił miał wobec niego jakiekolwiek niecne zamiary, czy tylko chciał go objąć na pożegnanie. Też tak macie, że „bijecie w mordę” każdego kolegę, który Was obejmuje na pożegnanie? Gdybym tak robiła w każdym przypadku, gdy ktoś mnie objął na pożegnanie – a Hołownia tylko o to oskarża księdza, zaznaczając asekuracyjnie, że mogło to być tylko niewinne i aseksualne objęcie – dawno miałabym opinię wariatki. Całkowicie zasłużoną. Tymczasem wypowiedź Hołowni bardzo się spodobała, zacytowała ją Gazeta Wyborcza, oklaskali internetowi komentatorzy oburzeni, że odczytałam tę sytuację tak jak ją opisał sam Hołownia – kolega go objął na pożegnanie a ten go uderzył w twarz. Amerykanie mają na to specjalną nazwę – „gay panic”, a w ich systemie prawnym istnieje nawet coś takiego jak „gay panic defence”, o zakaz czego zresztą walczą środowiska prawnicze.
Jeśli ktoś nie rozumie, co jest nie tak z tą historią niech sobie wyobrazi, że – powiedzmy – Dominik Tarczyński, opowiada w prawicowej prasie, że swojego kolegę geja, który „chyba chciał go objąć na pożegnanie” uderzył z liścia w twarz. Myślicie, że taka wypowiedź spodobałaby się liberalnym mediom, czy raczej oskarżyliby Tarczyńskiego o agresywną homofobię? Ale to przecież Tarczyński, a tu Hołownia, na dodatek obejmującym nie był jakiś zadeklarowany cywilny gej tylko ksiądz, którego Hołownia o gejostwo podejrzewał. A historii o molestujących księżach nigdy dosyć, więc i tę przyjmiemy z dobrodziejstwem inwentarza. Choć ciągle nie wiemy co właściwie ksiądz Hołowni zrobił. Nie wiemy, bo i sam Hołownia nie wie. „Chyba chciał mnie objąć na pożegnanie”…
Gdyby wspomniany ksiądz złapał Hołownię za krocze, poklepał po pupie albo próbował obejmować mimo jasnego zakomunikowania mu, że Hołownia sobie tego nie życzy, byłabym pierwsza do oklasków, bo niechciane awanse seksualne są obrzydliwe i zasługują nawet na „plaskacza”. Ale z tej relacji wcale nie wynika, że coś takiego miało miejsce – ksiądz Hołownię objął w sposób, który po latach Hołownia sam uznaje za zwykłe pożegnanie „a może nie tylko to”, niebędąc pewnym czy objęcie miało jakikolwiek podtekst seksualny. Myślę, że jedynym co sprowokowało taką reakcję było podejrzenie lub wiedza, że ksiądz jest gejem. Jestem pewna, że ksiądz heteroseksualista za coś takiego nie dostałby od Hołowni „z plaskacza”. Jeśli więc uznajemy przemoc fizyczną za odpowiednią karę za objęcie, którego seksualny podtekst może istnieć tylko w głowie obejmowanego i wynikać z jego wiedzy o homoseksualnej orientacji obejmującego to co to o nas mówi?
Fakt, że Hołownia uderzył właśnie księdza sprawił, że środowiskom postępowym łatwo przyszło zaakceptowanie tego ale oznacza to w istocie zaakceptowanie założenia, że każdy kontakt fizyczny ze strony kogoś podejrzewanego o homoseksualizm ma podtekst seksualny i przemoc jest akceptowalną na niego reakcją. I to trudno mi zaakceptować.