No i co, durnie?

Joanna Lichocka: Najchętniej napisałabym teraz: „no i co durnie?” do tych prawicowych publicystów i blogerów, co klepali propagandę PO.

Tak posłanka i świeżo upieczona członkini Rady Mediów Narodowych zareagowała na decyzję powstańców warszawskich, którzy po negocjacjach z ministrem Macierewiczem postanowili odpuścić i zgodzili się na zmianę „apelu poległych” na „apel pamięci”, a wszystko po to, żeby dało się w nim zmieścić Lecha Kaczyńskiego.

Jako jeden z „durniów” czuję się wywołana do tablicy i chętnie wyjaśnię pani poseł co teraz. Otóż teraz trzeba rzetelnie policzyć koszty odczytania nazwiska Lecha Kaczyńskiego w trakcie apelu, do którego – co przyznała sama Marta Kaczyńska – nie pasuje. Co prawda w wymuszonej na powstańcach „kompromisowej” wersji apelu pasuje dużo bardziej niż pasował do wersji pierwotnie forsowanej, ale na tym etapie obrzydliwego sporu nie ma to już najmniejszego znaczenia. Można się co prawda cieszyć ze zwycięstwa nad powstańcami, udało się jakoś złamać opór części z nich i nazwisko Lecha Kaczyńskiego padnie, ale trudno sobie nie zadawać pytania – choć takich pytań nie znoszę – czy sam Lech Kaczyński pozwoliłby tak potraktować powstańców z okazji ich wielkiego święta. Zbyt wysoko ceniłam Lecha Kaczyńskiego, żeby sobie dzisiaj wyobrazić, że akceptowałby taką walkę z powstańcami o wymienienie swojego imienia.

Zwłaszcza, że akurat powstańców do pamięci o założycielu Muzeum Powstania Warszawskiego nie trzeba było nigdy namawiać. Żaden polski polityk nie zrobił i już nie zrobi dla pamięci Powstania Warszawskiego tyle, ile zrobił Lech Kaczyński. I żaden polski polityk nie zrobił i już nie zrobi dla wbicia klina między PiS a powstańców tyle ile już zrobił minister Macierewicz. I – patrząc po kosztach tego jednorazowego odczytania nazwiska – nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa, bo przecież warszawski Ratusz który ogólnopolski spór wokół „apelu poległych” świetnie się wpasował w partyjną nawalankę i od siebie dorzucił do awantury Władysława Bartoszewskiego, wiedząc, że wspomnienie o nim podziała na PiS tak, jak każde wspomnienie o Lechu Kaczyńskim działa na PO.

Tegoroczne obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego będą prawdopodobnie najsmutniejszymi w historii. Udało się powstańców rozparcelować po politycznych obozach, ze szkodą dla nich, a poziom emocji jest już taki, że spodziewam się w tym roku pluralistycznych gwizdów i fochów – jedna strona wygwiżdże prezydent Warszawy, druga wygwiżdże nazwisko Kaczyńskiego, a potem obie będą się obrzucać oskarżeniami o to kto zaczął, i kto gwizdał głośniej.

Minister Macierewicz i jego klakierzy odniósł więc swoje małe zwycięstwo nad powstańcami, ale jest to zwycięstwo z gatunku tych, które dobrze ilustrują określenie „purrusowe zwycięstwo”. Dla wielu z żyjących jeszcze, tak nielicznych już przecież, powstańców warszawskich – a tylko oni powinni nas w tym szczególnym czasie obchodzić – tegoroczne obchody będą ostatnimi w ich życiu, bo biologia jest nieubłagana. Może więc zamiast pytać „durniów” co teraz, warto zapytać samych siebie, czy naprawdę o taką pamięć chodziło.

About kataryna

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *