Guilty pleasure

Guilty pleasure. Tak Amerykanie nazywają to, co czuję oglądając filmik z półnagim Kazimierzem Marcinkiewiczem wydzierającym się na filmującą go telefonem Isabel. Niektórzy twierdzą nawet, że na nagraniu były premier siedzi na sedesie, co tylko dodaje (nie)smaczku upokorzeniu, jakie mu funduje mściwa była żona. I choć do niej samej nie mam cienia sympatii, to publiczne upokorzenie Marcinkiewicze jest jedyną pożyteczną rzeczą jaką zrobiła, odkąd za jego sprawą pojawiła się w życiu publicznym. Dla Marcinkiewicza to zasłużona kara, dla innych jemu podobnych – oby przestroga. Pewnych rzeczy się po prostu nie robi.

Gdy Kazimierz Marcinkiewicz chwalił się Polsce swoją nową „światową” miłością, jego „stara” żona, którą zostawił z dziećmi w rodzinym Gorzowie walczyła z rakiem. „To nasza osobista tragedia. Żona pewne rzeczy czuje. I wie… Muszę dać sobie radę sama. To trwało od pewnego czasu. Wiedziałam o tym. Jego [Piotra, czternastoletniego wtedy syna Marcinkiewicza] ta cała sytuacja dotknęła najbardziej. Przykro mi, że o wszystkim dowiaduje się w takiej formie. Cóż, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni!” – tak Maria Marcinkiewicz komentowała romans męża, gdy ten zaczął się z nim obnosić publicznie, i trzeba jej oddać – ona jedna w tym trójkącie zachowała klasę.

Nie mam oczywiście pretensji do Marcinkiewicza, że się zakochał – tak bywa, i nie ma co udawać, że nie dotyczy to także konserwatystów, wśród których oprócz facetów zdradzających żony bywają także tacy, którzy swoje biją, a na kochankach wymuszają aborcję. I nie przeszkadza im to ani trochę w udawaniu religijnych konserwatystów, nie przeszkadza też ich partyjnym kolegom, ani nawet wyborcom. Bardzo się oswoiliśmy z podłością w życiu publicznym, tym bardziej cieszy, jeśli któregoś z nich dopadnie zemsta, nawet jeśli jest ona wyjątkowo niesmaczna, a jej autorka pożałowania godna. Nie jest winą Marcinkiewicza, że się zakochał, nie można go nawet winić za to, że chciał być szczęśliwy i nie widział na to szczęście miejsca gdzie indziej, niż u boku „Isabel”, to co jest mi trudno zrozumieć i wybaczyć, to publiczne obnoszenie się z tym, kosztem dodatkowego cierpienia zmagającej się z chorobą i rozstaniem żony i dzieci. Tej ceny nie musieli płacić, gdyby Marcinkiewicz miał tę odrobinę empatii i przynajmniej zszedł byłej żonie z oczu ze swoim szczęściem. Jeśli dzisiaj go w tak okrutny sposób owo „szczęście” dopadło – nie żal mi go ani trochę. I to jest właśnie moja „guilty pleasure”, pleasure – bo jednak karma wraca, wystarczy tylko trochę poczekać, ale jednak guilty bo sprawa upokarzającego filmiku daleko wykracza poza samego Marcinkiewicza i jego porachunki z równie obrzydliwą jak on byłą żoną.

Czy media powinny publikować takie materiały? Mam poważne wątpliwości, szczerze mówiąc nie znajduję żadnego interesu publicznego w ujawnianiu prywatnych nagrań, zwłaszcza jeśli jest to elementem brudnej wojny między kłócącą się o wysokość alimentów parą. I jeśli Kazimierz Marcinkiewicz zdecyduje się pozwać swoją byłą żonę, a wraz z nią Super Ekspres, który się dał do tej wojny wykorzystać, będę musiała – nie bez oporów – trzymać kciuki za jego wygraną w sądzie. Gdybyśmy mieli jakieś ciało cieszące się wystarczającym autorytetem do wydawania opinii na temat etyki dziennikarskiej, miałoby ciekawy temat do rozważań nad granicą między sferą prywatną a publiczną, i rolą mediów w zaspokajaniu najniższych instynktów publiczności. Takich jak choćby nieprzynosząca mi chluby moja własna satysfakcja z tego, że człowiek, który kiedyś publicznie upokarzał byłą żonę, sam został upokorzony przez kolejną. Bo dopóki nie popełnił przestępstwa, jego relacje z obiema byłymi żonami są jest sprawą prywatną.

A może wcale niekoniecznie? Kontrowersyjna konwencja antyprzemocowa definiuje wszak „przemoc domową” jako „wszelkie akty fizycznej, seksualnej, psychologicznej lub ekonomicznej przemocy występujące w rodzinie lub gospodarstwie domowym lub pomiędzy byłymi lub obecnymi małżonkami”. Jeśli trzymać się tej definicji, to filmik „Isabel” dokumentuje akt przemocy domowej (‚psychologicznej”) jakiej dopuścił się wobec niej Kazimierz Marcinkiewicz, gdy jeszcze byli małżeństwem, czyż nie? Nie mówiąc już o tym, że zalegając byłej żonie z alimentami były premier także zmieścił się w tej definicji, dopuszcza się bowiem przemocy „ekonomicznej”. Jeśli traktujemy poważnie konwencję antyprzemocową i zaproponowane w niej definicje, musimy uznać „Isabel” za ofiarę psychologicznej i ekonomicznej przemocy, a Marcinkiewicza – za jej sprawcę. A wtedy ich sprawa przestaje być całkiem prywatnym praniem brudów.

Osobiście mam duże wątpliwości wobec definicji przyjętych w konwencji, i wobec samej konwencji, ale dziwię się postępowym dziennikarzom, którzy zapewne konwencję w całej rozciągłości popierają, że ciągle zapraszają do wymądrzania się faceta, którego zgodnie z konwencją trzeba zakwalifikować jako sprawcę przemocy domowej. Nie wiem jak można godzić rytualne narzekania na PiS, że rozważa wypowiedzenie konwencji, z lansowaniem facecika, który ją notorycznie łamie. Myślę, że Monika Olejnik, u której Kazimierz Marcinkiewicz ma stałą miejscówkę, gdy tylko jest potrzeba powywyższania się moralnie nad PiSem, powinna się poważnie zastanowić jakie wartości promuje oddając czas antenowy komuś tak na wskroś obrzydliwemu.

About kataryna