Tomasza Lisa opowieść o mediach

Od nikogo nie dowiedziałam się tyle złego o mediach co od Tomasza Lisa, który w swojej książce „Nie tylko fakty” wystawił swojemu środowisku nie najlepszą cenzurkę. A ponieważ jest tego środowiska gwiazdą, tym bardziej warto się wczytać w jego słowa bo trudno go posądzić o złe intencje i chęć pokalania własnego gniazda. Nie, on po prostu dość beznamiętnie je opisuje, nawet pewnie nie zdając sobie sprawy jak beznadziejnie wypada medialny światek widziany oczyma jego wielkiej gwiazdy.

„Nie tylko fakty” to książka, której z pewnością nie czytał Jarosław Kaczyński, a jeśli czytał to wniosków żadnych nie wyciągnął. Szkoda, bo zgadzam się z Leszkiem Millerem, który już na początku rządów Kaczyńskiego wskazywał gdzie jest największe dla tych rządów niebezpieczeństwo („Decydujące w montowaniu sprzeciwu wobec władzy Kaczyńskich mogą być media, bo tylko za ich pośrednictwem różne grupy interesu mogą atakować władzę, osłabiać ją, jeśli opozycja polityczna jest słaba i bezradna”). Kaczyński, choć sam przecież boleśnie odczuł na sobie jaką siłą dysponują media, zdaje się tę siłę całkowicie lekceważyć, co jest taktyką samobójczą bo powrót do pierwszej ligi polityki zajął mu kilkanaście lat, wystarczająco długo, żeby wszystko przemyśleć, przeanalizować błędy i maksymalnie wykorzystać szansę otrzymaną dzięki zgniciu SLD. Kolejnej szansy nie będzie. A Kaczyński swoją zdaje się przegrywa. Chciałabym się mylić, trudno jednak o optymizm jak się obserwuje samobój za samobójem, większości by nie było gdyby się w porę ten i ów ugryzł w język. Ale Kaczyński w nic się gryźć nie zamierza, rosyjskiego przysłowia „Tisze jediesz, dalsze budiesz” też sobie do serca brać nie zamierza i różnymi „zomowcami” odpycha kolejnych zwolenników, mobilizując przy tym elektorat do tej pory niegłosujący, który pewnie tym razem da się zagonić do urn i Kaczyńskiego pogoni. A po wyborach koalicja PO-SLD odbuduje to co Kaczyński rozmontował, zaczynając od utrącenia ekstradycji Mazura oraz utopienia paru kluczowych śledztw. Nie stać mnie na optymizm, zwłaszcza po lekturze książki Lisa, która uświadamia z czym – oprócz własnych słabości – musi się zmierzyć PiS. Tomasz Lis jest bezlitosny dla środowiska dziennikarskiego. I dla samego siebie. Ale marna to pociecha, co z tego, że Kaczyński będzie mógł się czuć moralnym zwycięzcą gdy za 10 lat kolejnej dziennikarskiej gwieździe zbierze się na wyznanie, że się myliła i dopiero po 10 latach zrozumiała to o czym mówił Kaczyński. Że może jego rząd nie miał całkiem głupich pomysłów ale nie umiał kokietować dziennikarzy więc go nie lubili i dawali temu wyraz. Co nam z tego?

„Dziennikarze, a w każdym razie ogromna ich większość, rządu Jana Olszewskiego nie lubili. To nie była kwestia poglądów dziennikarzy, bo naprawdę w wielu punktach stanowisko tego rządu – zdaniem wielu z nas – było sensowne. Dziennikarze tego rządu nie lubili, bo lubić się go nie dało. Działało tu banalne psychologiczne prawo. Jeśli czujemy, że ktoś nas nie lubi, to go nie lubimy. A dziennikarze czuli, że ludzie Olszewskiego za nimi nie przepadają. Uważali, że stanowiliśmy liberalny, pewnie udecki bastion prasowy, i traktowali nas jak wrogów. Żadnego kokietowania, żadnych uśmiechów, żadnych prób nawiązania bliższych kontaktów. Nic. Do tego rzecznik, który budził co najwyżej współczucie. Z punktu widzenia PR wszelkie poczynania tego rządu były katastrofalne. Bo działać tak, by z miejsca nastawić przeciw sobie wszystkich dziennikarzy, to taktyka samobójcza.”

„Stół [dziennikarski w sejmie – kataryna] ma średnicę trzech metrów, wokół stoi kilka krzeseł. Jedni siedzą, inni stoją, czasem plotkują, czasem ustalają. „Czy to ważne? Robisz to? Myślisz, że warto? Co idzie u was na jedynce?” – to kluczowe pytania. Niejeden dziennikarz po konsultacjach z koleżankami i kolegami zaczynał pracę nad tematem, którego wcześniej nie chciał robić, albo porzucał pracę nad czymś, co „przez pomyłkę” wydawało mu się ważne. Stąd stolik czasem odgrywał rolę uniformizującą. Kto miał twarde zdanie i potrafił je narzucić innym, miał wpływ nie tylko na swój materiał, ale i na to, co ukazywało się u konkurencji.”

„Nie przemawiał też do mnie pogląd drugi, reprezentowany głównie przez Jarosława Kaczyńskiego. Już od 1991 roku konsekwentnie mówił on o oplatającej Polskę sieci interesów grupy ludzi związanych z dawnym reżimem i o potężnym zagrożeniu budowy oligarchicznego układu w Polsce w sytuacji, gdyby komuniści wrócili do władzy. Miałem wtedy wrażenie, że Kaczyński histeryzuje i próbuje wywołać polaryzację sceny politycznej, by uzyskać punkty dla swojego Porozumienia Centrum. Niestety dla Polski, o czym przekonaliśmy się dziesięć lat później, Kaczyński w dużym stopniu miał rację. Wtedy jednak tego nie dostrzegałem, co – przyznaję – nie wystawiało mi najwyższej oceny jako obserwatorowi.”

Do tego smętnego w gruncie rzeczy portretu polskiego dziennikarstwa warto jeszcze dorzucić przykład ilustrujący bezwzględność z jaką media potrafią potraktować nawet rząd milszy im (wtedy na pewno, dzisiaj pewnie też) niż rząd Kaczyńskiego. Oto relacja Marka Dyducha, która nie doczekała się żadnej reakcji samych zainteresowanych, żadnego sprostowania ani straszenia sądem, więc zgodnie z „zasadą Lizuta” musi być prawdziwa 🙂

„Rozmowy na ten temat [ustawy medialnej – k.] trwały non stop. Nie zdajecie sobie panowie sprawy, jakie były naciski z mediów komercyjnych, żeby te kwestie załatwić. Opowiem jedno takie zdarzenie. 13 grudnia, Miller podpisywał umowę z Unią Europejską w Kopenhadze, był piątek. Parę dni wcześniej, we wtorek, albo w środę przychodzi do mnie cała ekipa: Rapaczyńska, ludzie z TVN, Polsatu itd. Siadają u mnie i mówią: „Panie pośle, sekretarzu generalny, w piątek jest 13 grudnia, Miller podpisuje umowę w Kopenhadze, zaś w czwartek, a więc dzień wcześniej Jerzy Wenderlich, szef sejmowej komisji kultury przyjmuje sprawozdanie z ustawy medialnej. Prosimy, żeby tej komisji nie było. Potrzebujemy jeszcze czasu na rozmowy”. Mówię, że nie mogę wpłynąć na Wenderlicha, żeby zmienił termin posiedzenia komisji, bo to on jest jej szefem. Na to oni mówią tak: „To niech pan sobie wyobrazi 13 albo 14 grudnia, po podpisaniu umowy w Kopenhadze. I albo jest wielki sukces tego rządu, Millera, was, lewicy i wszyscy o tym mówią, albo też my mówimy, że zamyka się usta demokracji w Polsce poprzez ograniczenie wolności mediów i pokazujemy rocznicę 13 grudnia 1981 r. Non stop, aż do znudzenia. Jak pan myśli – będzie sukces, czy go nie będzie?”. No i Wenderlich odwołał tę komisję.”

PS. Czy to aby nie jest wstrząsający przykład „korupcji medialnej”? 🙂

About kataryna

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *