„Przyjechał do mnie Jacek Żakowski, pokazał mi artykuł w „Gazecie Wyborczej” o ubeckiej liście, która krąży po Polsce i powiedział, że moje nazwisko też na niej jest. Dodał, że przypuszczalnie za kilka dni w Internecie zostanie opublikowanych 20 najbardziej znanych osób z tej listy, a on, Żakowski, daje mi szansę w programie „Summa zdarzeń” na wytłumaczenie się.„
Jadwiga Staniszkis
„Byłam zszokowana jego [Żakowskiego] słowami, bo nie wiedziałam, o co chodzi. Poszłam do programu, żeby się tłumaczyć.” Co było potem, wie kto widział program Żakowskiego. Potwornie zdenerwowana pani profesor odpowiadała na pytania Żakowskiego w rodzaju „Nie donosiła pani na pewno?” i tłumaczyła się widzom z tego, że jest na liście, o której wszyscy mówią, że jest tylko spisem inwentarzowym, choć Żakowski i Gazeta usiłują wmówić, że funkcjonuje jako „lista tajnych współpracowników” (nie wiadomo gdzie tak funkcjonuje, bo dziennikarze z innych mediów wliście otwartym zaprzeczają instynuacjom Gazety).
Nie wiadomo skąd Żakowski wziął informację o planach opublikowania 20 nazwisk, dopóki tego nie wyjaśni publicznie, trzeba przyjąć, że był to chwyt mający przestraszyć Staniszkis i ściągnąć ją do studia. Żakowski dobrze wiedział, że to nie lista agentów, że pani profesor – ani nikt inny kogo nazwisko znajduje się na tej liście – nie ma żadnego powodu się tłumaczyć, on w przeciwieństwie do niej to wszystko wiedział. Mimo tego nie zawahał się zagrać emocjami pani profesor i jej godnością, potraktował ją instrumentalnie bo właśnie taka zdenerwowana, zdezorientowana, przerażona pasowała mu do programu zapowiadanego w sobotnich Wiadomościach jako program „z niespodzianką”. Za niespodziankę robiła Staniszkis. Aż dziw, że Żakowski nie wpadł na to, żeby o liście powiedzieć jej dopiero w studio, takie lustracyjne reality show, a nuż by się rozpłakała, być może nawet zemdlała – ależ to byłby argument przeciwko Wildsteinowi!
Parafrazując dzisiejszy tekst Stasińskiego o barbarzyństwie: „Żakowski i jemu podobni mówią: Może wielu ludzi ucierpi, ale to trudno. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Trzeba się z tym pogodzić. Bo fanatyczny antylustrator łatwo godzi się z krzywdą – zwłaszcza cudzą. Dla niego niesprawiedliwe pohańbienie człowieka to konieczny koszt, który trzeba ponieść dla wyższego celu – walki z lustracją„.