Rywingate bis

I znowu zajrzymy za kulisy III RP. Mamy kolejną aferę na miarę afery Rywina, a w każdym razie wiele na to wskazuje. Mam oczywiście na myśli sensacyjne doniesienia Dziennika o intrydze mającej utrącić Millera za pomocą plotek o korupcyjnych uwikłaniach jego syna, który miał brać kasę od biznesmenów.

Sprawa jest baaardzo rozwojowa i jeśli nie zdarzy się coś co ją przebije (a „afera podsłuchowa” pokazuje, że trwają próby) będziemy mieli kolejną okazję przyjrzenia się jak wygląda III RP za fasadą. W poprzednich odcinkach dowiedzieliśmy się jak powstawały ustawy i jak wyglądały konsultacje społeczne (Adam Michnik: „I na samym początku rozmowy pani minister wyjęła jakiś papier i zwracając się do mnie, powiedziała: To jest to, co chcieliście, co chcieli, w sensie prywatnym, nadawcy. To jest to co, co było postulowane, co postulowaliście itd. I coś powiedziała… ja powiedziałem, spytałem się pani prezes Łuczywo: Helenko, czy to jest to, o co chodzi? I wtedy pani prezes Łuczywo powiedziała, że w tak krótkim czasie i w tym trybie ona nie jest władna ocenić tego i prosi o to, żeby mieć możliwość… Nie, nawet, zdaje się, to było jeszcze inaczej. Zdaje się, ona powiedziała: W tej sytuacji ja się zwracam do pana premiera, żeby pan przyjął tę propozycję, którą my złożyliśmy. I wtedy pani minister powiedziała, że to trzeba przestudiować…czy nie ma różnic. I wtedy chyba pan premier zaproponował: To się spotkajcie, panie, następnego dnia, żeby tę całą sprawę jakby już wyczyścić do końca, żeby już tutaj jasne było, że to jest zapis, który jest satysfakcjonujący dla wszystkich.”), jak obsadzano strategiczne spółki skarbu państwa (Wiesław Kaczmarek: „Dostaję informację, że jestem proszony do Kancelarii Prezydenta. I jadę tam na godzinę chyba 18.30, gdzie najpierw odbywam rozmowę z panem ministrem Ungierem u niego w gabinecie, gdzie w trakcie tej rozmowy kładzie przede mną kartkę z dziewięcioma nazwiskami, które już tutaj cytowałem. Ja pytam: – Co to za kartka? – No to jest skład rady nadzorczej, którą powoła się jutro na nadzwyczajnym walnym zgromadzeniu. Na czele tej listy jest przewodniczący rady nadzorczej Jan Kulczyk – ja mówię. – Tym bardziej że to jest inwestor, który ma może jakieś udziały w PKN Orlen, ale na pewno nieuprawniające do tego, aby być przewodniczącym rady nadzorczej i mieć w tej radzie więcej niż jednego reprezentanta. Po tym odbywa się rozmowa z panem prezydentem, w której to mówię, że po prostu to jest nie do zaakceptowania.”), teraz mamy szansę poznać tajniki negocjacji offsetowych (Dziennik: „W maju 2003 roku Aleksander Gudzowaty przyjmuje zaproszenie na obiad w domu Tadeusza Jacewicza. (…) Drugim i ostatnim gościem przyjęcia jest Janusz Luks, pułkownik wywiadu w PRL i III RP, który oficjalnie zakończył służbę w 1995 roku. (…) Rozmowa przy obiedzie dotyczy interesów biznesowych. Gudzowaty chce uczestniczyć w offsecie, a dokładnie w eksporcie polskich towarów. Luks w Agencji Rozwoju Przemysłu zajmuje się właśnie tymi sprawami”). Afera Rywina, afera Orlenu, a także ta obecna – każda zaczęła się od nieostrożnego wyznania po którym poszła niemożliwa już do kontrolowania lawina, odsłaniając to o czym w III RP się nie mówiło („Po co babcię denerwować? Niech się babcia cieszy”), to znaczy nie mówiło się w porządnym towarzystkwie bo oszołomy alarmowały już dawno ale kto by tam oszołomów słuchał. Wydaje mi się, że teraz będzie podobnie, że rodzi się wielka afera, która znowu pozwoli się czegoś dowiedzieć o dorobku III RP, którego z takim zapałem bronią dzisiaj Kwaśniewski, Wachowski, Siemiątkowski i tłum pomniejszych Pęczaków.

Afera dopiero się rozkręca, jeszcze nic nie wiadomo ale kilka wątków z pewnością zasługuje na uwagę. Jak naprawdę wyglądały negocjacje offsetowe? Dlaczego negocjacje w prywatnych mieszkaniach prowadził w tej sprawie były oficer służb specjalnych? Dlaczego ochroniarz Gudzowatego powiązał tę sprawę z usiłowaniem zabicia Gudzowatego i zeznając właśnie w tej sprawie złożył swoją sensacyjną notatkę? Czy to znaczy, że otoczenie Gudzowatego wiąże usiłowanie zabójstwa i problemy biznesowe z tamtą sprawą? Dlaczego potencjalnie dobijającą lewicę intrygę wymyślono akurat wtedy kiedy męczyła się ona z aferą Rywina i nie było potrzeby Millerowi w upadku pomagać? Nie podzielam opinii niektórych komentatorów, że to dowód na poczucie bezkarności i niedocenienie skutków afery Rywina. Raczej przeciwnie. Intrygę mającą dobić Millera rozkręcano wtedy kiedy śledczy (z komisji i mediów) niebezpiecznie zbliżyli się do Dużego Pałacu, ważyły się losy przesłuchania Kwaśniewskiego i każdy miał już świadomość, że afera Rywina pociągnie ofiary. Zaryzykowałabym więc tezę, że afera z Gudzowatym miała Millera dobić tak, żeby padając nie zdołał pociągnąć za sobą środowiska Kwaśniewskiego, bardziej uprawdopodobnić jego udział w aferze Rywina i odsunąć pytania o udział otoczenia Kwaśniewskiego. Dlatego zapewne afera Gudzowatego ma podobny scenariusz co afera Rywina – patrzecie, w imieniu Millera jakieś dzikie tłumy łażą i łapówki wyciągają więc mógł i Rywin. Utrącenie Millera nie było celem ale środkiem do celu. Celu, którym była desperacka obrona środowiska Kwaśniewskiego przed wplątaniem w aferę Rywina. W każdym razie na tym etapie, niewiele w sumie wiedząc o sprawie Gudzowatego, jest to jedyny logiczny scenariusz. Bo przecież gdyby chciano tylko utrącić Millera to można to było zrobić bardziej bezpiecznie bo i tak się mocno chwiał. Na dobrą sprawę można było nic nie robić tylko czekać. Wykombinowanie takiej intrygi z udziałem osób trzecich w sytuacji i tak bardzo kryzysowej niewątpliwie świadczy o ogromnej desperacji. Nie chodziło więc o pozbycie się Millera, a jeśli już to pozbycie się go jako wiarygodnego świadka poprzez odebranie mu i tak nadwątlonej wiarygodności.

Z niezrozumiałych względów afera Gudzowatego nie budzi wielkich emocji. Zdawkowe informacje w mediach, żadnego trzęsienia ziemi, dziennikarze nie rzucili się do dziennikarskich śledztw, opozycja zwołuje konferencji prasowych, nie żąda wyjaśnień, nie lamentuje, jakby nic wielkiego się nie stało. Nie dziwi, że milczą SLD z przystawkami ale dlaczego milczy Platforma, zawsze taka wyrywna do komentowania stanu państwa. Mam bardzo nieprzyjemne wrażenie, że przedziwne milczenie Plaformy na temat afery preziowsko-eseldowskiej może świadczyć o tym, że spekulacje o przyszłym i już rozważanym porozumieniu PO-SLD mogą nie być pozbawione podstaw. Bo to jedyny chyba powód dla którego partia recenzentów wstrzymuje się od komentarzy (choć na przykład „aferę podsłuchową” Tusk już zdąży nazwać polskim Watergate).

Jeszcze dziwniejsze jest zachowanie mediów. Anna Marszałek pisze w Rzepie „Spakowali go [młodego Millera – kataryna] niemal w jeden dzień i wysłali do USA. Wrócił dopiero po wyborach wygranych przez SLD – opowiadał wówczas „Rz” jeden z działaczy Sojuszu. W 2003 roku dziennikarze „Rz” Paweł Reszka i Michał Majewski zaczęli sprawdzać informacje o młodym Millerze. Wystarczyło kilka rozmów o juniorze, żeby wiadomość rozniosła się w środowisku mediów i polityków. Związana z SLD i Leszkiem Millerem „Trybuna” napisała wtedy na pierwszej stronie szkalujący dziennikarzy artykuł. Politycy opozycyjni sugerowali dziennikarzom „Rz”, że na redakcję zostały nasłane służby specjalne.” Jakoś sobie nie przypominam, żeby wtedy kiedy to wszystko miało miejsce media alarmowały o zamachu na ich wolność, kneblowaniu, nasyłaniu służb specjalnych. Dlaczego czytam o tym dopiero dzisiaj? Gdzie wtedy byli dziennikarze śledczy i wolne media?

Profesor Zybertowicz, ekspert od tajnych służb, tak wyjaśnia dlaczego ta sprawa nie wyciekła „Kiedy gangi walczą między sobą, to nie proszą policji o pomoc. Załatwiają sprawy we własnym gronie.”, o wojnie gangów mówi także Gudzowaty. Ta afera była skutecznie zamilczana przez trzy lata i wyszła przypadkowo. Gdyby ochroniarz Gudzowatego nie wspomniał o niej przy okazji, gdyby Gudzowaty nie schował u notariusza kopii pism wysyłanych do premiera i prezydenta, nigdy byśmy się nie dowiedzieli. To daje pojęcie o stopniu „zgangowienia” państwa i polityki. Oraz o kondycji mediów. I odbiera nadzieję na normalność bo czy z czegoś takiego można w ogóle wyjść?

Przy okazji warto przypomnieć kilka luźnych wątków z poprzednich afer, które przypominają się dzisiaj i nabierają znaczenia. Ale o tym w kolejnym odcinku.

***

Po poprzednim wpisie odezwało się moje sumienie i skarciło za czepianie się dziennikarzy Rzepy bez sprawdzenia czy i co wtedy pisali. Przyznaję, polegałam wyłącznie na swojej pamięci, zakładając, że taka gruba sprawa by mi nie umknęła. Ale w końcu tyle się wtedy działo, mogłam coś przegapić. Może faktycznie to o czym pisała przedwczoraj Anna Marszałek było nam – czytelnikom – szczegółowo relacjonowane już wtedy a tylko zawodna pamięć płata figle. Anna Marszałek napisała:

„Wczorajszy „Dziennik” ujawnił, że jeden z najbogatszych Polaków Aleksander Gudzowaty był w maju 2003 roku nakłaniany przez bliskich znajomych polityków lewicy do zapłacenia synowi Millera od jednego do trzech milionów dolarów łapówki. Już w 2003 r. dziennikarze sprawdzali te informacje. Służby specjalne i politycy SLD z obozu Millera robili jednak wówczas wszystko, żeby przeszkodzić w publikacjach na temat syna premiera. Kiedy dziennikarze pytali kierownictwo ABW i WSI, czy sprawdzają informacje o korumpowaniu juniora – jak go powszechnie nazywano – słyszeli, że to wyłącznie plotki.(…) W 2003 roku dziennikarze „Rz” Paweł Reszka i Michał Majewski zaczęli sprawdzać informacje o młodym Millerze. Wystarczyło kilka rozmów o juniorze, żeby wiadomość rozniosła się w środowisku mediów i polityków. Związana z SLD i Leszkiem Millerem „Trybuna” napisała wtedy na pierwszej stronie szkalujący dziennikarzy artykuł. Politycy opozycyjni sugerowali dziennikarzom „Rz”, że na redakcję zostały nasłane służby specjalne. – Miałem wrażenie, że ktoś idzie krok przed nami i myli tropy. Nie mam jednak żadnych dowodów, że były to służby – mówi teraz Paweł Reszka. Michał Majewski, współautor tekstów w „Dzienniku” o planowanym obaleniu Leszka Millera w 2003 r. oraz o żądaniu łapówki dla juniora, uważa, że syna Millera chroniło wówczas środowisko ludzi służb specjalnych.”

Przejrzałam dzisiaj archiwum Rzepy z 2003 roku i nie znalazłam żadnego tekstu opisującego to co podobno dziennikarze już wtedy sprawdzali i wiedzieli. Nie ma też oczywiście nic o problemach dziennikarzy ze służbami specjalnymi. Syn Millera pojawia się w tekstach Rzepy z 2003 roku trzykrotnie.

„16 stycznia 2003. „Nie” w plotkarskiej rubryce pisze, że za propozycją Rywina może się kryć syn premiera, Leszek Miller junior. – Każdy, kto zna rodzinną naturę premiera, wie, że krzywdy wyrządzonej swemu pierworodnemu Miller by nie wybaczył. Rywin wykalkulował, że lepiej dać się czołgać na oczach całej Polski, niż zadrasnąć juniora, bo wtedy senior by go wykończył. W sprawie tego, czy senior wie, że junior próbował po dziecięcemu rozegrać taką grę, zdania są podzielone – pisze tygodnik.” (Michał Majewski „Afera blisko premiera”, 25 kwietnia 2003)

„Barański napisał wczoraj, że „Rzeczpospolita” dostała zlecenie na syna premiera. (…) Jak przystało na wieloletniego mistrza nagonki i obławy Barański utrzymał się w poetyce myśliwsko-policyjnej. „Żeby trafić starego strzelą do młodego. Polowanie trwa” tak zatytułowany jest tekst o tym, że „Rzeczpospolita” ładuje już dwururkę młodym Millerem, aby jeszcze przed kongresem SLD wystrzelić i trafić starego między poroża. (…) „Cyngle krążą po mieście” – pisze ze zgrozą Barański. Cyngle z „Rzeczpospolitej”, gazety, która „afery wykrywa seriami godnymi co najmniej będącego na wyposażeniu służb specjalnych pistoletu glauberyt”.(Maciej Rybiński „Niech ryczy z bólu ranny łoś”, 29 maja 2003)

„Niemiłą przygodę z Huszczą w roli głównej miał w swoim czasie Wiesław Kaczmarek: – W zeszłym roku, krótko przed odwołaniem mnie ze stanowiska ministra skarbu, byłem u premiera Millera. Referowałem mu plany reform w przemyśle stoczniowym. Na koniec powiedziałem: „Leszku, czekam na twoją opinię w ciągu dwóch tygodni. To wszystko, do zobaczenia”. Premier odparł: „Jeszcze jedna sprawa. Chcę cię zapewnić, że Jan Kulczyk nie kupił mieszkania i samochodu mojemu synowi”. Byłem zaskoczony. Spytałem, dlaczego mi o tym mówi. Miller odpowiedział: „Słyszałem, że ta informacja wyszła od ciebie”. Wyjaśniłem premierowi, jak ta sprawa wyglądała naprawdę: Któregoś razu czekałem w sekretariacie Klubu SLD na spotkanie z Jerzym Jaskiernią. Dosiadł się do mnie Huszcza i poradził: „Nie walcz z Kulczykiem, bo to nie ma sensu. On jest potężny, ma świetne układy, kupił synowi Leszka mieszkanie i samochód”. Premier, słysząc to, zaklął siarczyście i powiedział, że porozmawia z Huszczą. Po kilku dniach zapytałem, czy rozmawiał. Premier odparł: „Rozmawiałem. Huszcza powiedział mi, że o samochodzie i domu usłyszał od ciebie”. Byłem w szoku, bo to było ewidentne kłamstwo. Niedługo po tej rozmowie zostałem zdymisjonowany, bez podania przyczyny.” (Michał Majewski „Nietykalny”, 27 grudnia 2003)

Opisanej w Dzienniku intrygi bezpośrednio dotyczy tylko prześmiewczy felieton Macieja Rybińskiego komentującego doniesienia Trybuny, który trudno uznać za efekt dziennikarskiego śledztwa, bo też Rybiński śledczym nie jest. Poważnego potraktowania doniesienia Trybuny się nie doczekały choć po trzech latach dowiadujemy się z Dziennika, że jakieś plotki o młodym Millerze faktycznie były, a z Rzepy, że nawet zostały zbadane przez jej dziennikarzy. Tyle, że w żadnym z trzech artykułów w których pojawia się młody Miller w łapówkarskim kontekście nie widzę niczego o czym pisze Anna Marszałek. Żadnych zachodów służb specjalnych i polityków SLD, żadnych szykan wobec dziennikarzy, no i oczywiście żadnych dziennikarskich ustaleń, nawet śladu dziennikarskiego śledztwa o którym wspomina Anna Marszałek. Anna Marszałek pisze „Służby specjalne i politycy SLD z obozu Millera robili jednak wówczas wszystko, żeby przeszkodzić w publikacjach na temat syna premiera. (…) Politycy opozycyjni sugerowali dziennikarzom „Rz”, że na redakcję zostały nasłane służby specjalne (…) syna Millera chroniło wówczas środowisko ludzi służb specjalnych”. Biorąc pod uwagę niezwykle skromny, by nie powiedzieć żaden, urobek dziennikarzy śledczych Rzepy w sprawie młodego Millera widać, że ochrona była nad podziw skuteczna. Przez trzy lata. Ani media, ani komisja śledcza, ani politycy nie podchwycili tego tematu. Nie inaczej będzie teraz, już widać, że znowu nikt tematu nie pociągnie, nawet cytując Dziennik gazety pomijają wątek prezia, wyciszania sprawy i niszczenia dokumentów. Anna Marszałek też o tym nie wspomina. Wbrew pozorom niewiele się w mediach zmieniło, nasz światek medialny nadal najlepiej oddają słowa Ryszarda Bugaja:

Dramat dla wolności słowa zaczyna się nie wtedy, gdy jedne media jakąś sprawę nagłaśniają, inne zaś ją przemilczają, lecz wtedy, gdy zdecydowana większość mediów to samo nagłaśnia i to samo przemilcza.”

About kataryna

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *