Komedianci

„Antoni Mężydło szedł z przystanku autobusowego do domu, gdy z hamującej gwałtownie nyski wyskoczyło trzech mężczyzn i zarzuciło mu worek na głowę. Wciągnięto go do samochodu. Przez prześwitujący materiał starał się zaobserwować jak najwięcej szczegółów. Gdy samochód zatrzymał się przed komisariatem w Toruniu, mężczyźni przykryli go brezentem, by nie zwracał uwagi przechodniów. Po pewnym czasie pojazd ruszył, jechano w kompletnym milczeniu. W końcu zatrzymano się w lesie. – Przykuli mnie kajdankami do drzewa. Słyszałem, jak ktoś repetuje broń, a ktoś inny łopatą uderza w twardy grunt. Powiedzieli mi: „Odmawiaj zdrowaśki” – wspomina po latach Antoni Mężydło, wówczas jedna z czołowych postaci toruńskiego podziemia

(…) W momencie porwania Mężydło zdawał sobie sprawę, że SB wie o nim dużo. Parę dni wcześniej zorientował się, że w jego najbliższym otoczeniu jest agent. Tajny współpracownik, student złapany z bibułą i zwerbowany przez SB, nie wytrzymał napięcia i przed wyjściem z drukarni zostawił na stole kartkę, w której ujawnił swą rolę. (…) W sielankowej scenerii ośrodka wypoczynkowego, położonego kilkadziesiąt kilometrów od Torunia, rozegrała się dalsza część dramatu. Siedząc na podłodze w jednym z domków letniskowych, skuty kajdankami i z workiem na głowie, Mężydło poddany został bezustannemu przesłuchaniu. Czasami kazano mu wstać, by uderzeniami pięści powalić na ziemię i bić pałą w pięty. To, co miało miejsce, przypomina scenariusz horroru, sadystyczny i wyrafinowany, zdumiewający skalą cierpień fizycznych i psychicznych. Bólowi towarzyszyło upokorzenie, więźniowi nie pozwalano na załatwienie potrzeb fizjologicznych. Do lęku o własny los dochodził niepokój o najbliższą osobę, z magnetofonu odtwarzano wypowiedzi narzeczonej, które nie pozostawiały wątpliwości, że i ona znajduje się w rękach SB.- Słyszałem głosy przesłuchujących mnie esbeków. Zmieniali się. Sprawiali wrażenie coraz bardziej pijanych, narzekali, że są zmęczeni, trzeba kończyć i posłać mnie do piachu. Gdy zaczynałem zasypiać, chlustano na mnie wodą. Po kilkudziesięciu godzinach bez snu miałem już zaburzoną świadomość – relacjonuje Mężydło.Gdy pytam go, skąd czerpał siły, by się nie załamać, wydaje się lekko zdziwiony. – Nie mógłbym żyć ze świadomością, że zdradziłem ludzi, których często sam wciągnąłem do konspiracji. Po latach ocenia, że nawet pozornie przypadkowe elementy były precyzyjnie zaplanowane. Gdy wlewano mu wódkę do ust, sugerowano, że skończy jako ofiara zainscenizowanego wypadku drogowego. Jego śmierci odebrano by wszelki heroizm, byłby pijanym kierowcą, który wpadł na drzewo. W końcu powiedziano mu, że zostanie przewieziony od ośrodka tortur w Bieszczadach i wepchnięto znów do nyski. Zawieziono w pobliże wysypiska śmieci, kazano położyć się na ziemi. Gdy w końcu podniósł głowę, był sam.” (Maja Narbutt, „Musimy kończyć, kop sobie grób”, Rzeczpospolita)

***

Maciej Damięcki: Ze mną rozmawiał pan, który się przedstawił jako historyk IPN, no to podejrzewam, że przesłuchania były łatwiejsze, jakieś takie dawno jeszcze na UB, łatwiejsze były niż ta rozmowa z tym panem.

Daniel Olbrychski: Tak, ja jestem podobnego zdania.

***

Moja serdeczna prośba do pana Damięckiego i tych co przyjdą po nim, do wszystkich „złamanych” prawem jazdy, paszportem lub pieniędzmi. Szanowni pokrzywdzeni przez IPN agenci, znajdźcie sobie inny pomysł na radzenie sobie z własnym wstydem, przestańcie budować swoją martyrologię na kłamliwym porównywaniu tego co was dzisiaj spotyka z tym co spotykało wtedy odważniejszych od was. Niedobrze się robi gdy ludzie, którzy dla prawa jazdy, paszportu czy za pieniądze sprzedawali przyjaciół dzisiaj obciążają historyków winą za swój wstyd. Pan Damięcki ma prawo nienawidzieć historyków z IPN, w końcu trudno lubić świadków własnej małości, są jednak chyba jakieś granice podłości. Nie wiem co panu Damięckiemu zrobił ten okrutny historyk, pewnie pokazał jakiś dokument i zapytał czy to jego podpis. Faktycznie nieludzkie, nic tylko snuć analogie do esbeckich przesłuchań. Brak słów. W każdym razie takich, które przystoją damie 🙂

Nie czepiałabym się Damięckiego gdyby poprzestał na „Ja pierniczę, to moje” i standardowych wykrętach, że nikomu nie szkodził. Nie mam nabożnego stosunku do aktorów i wygórowanych oczekiwań wobec nich (zwłaszcza po pamiętnej wypowiedzi Kieresa, że to w tym środowisku będzie najwięcej „spraw pokazujących ludzką małość”) dlatego donosicielstwo Damięckiego nie jest dla mnie jakimś strasznym szokiem ani aferą wartą wałkowania. Nie potrafię jednak zaakceptować wycierania sobie gęby prawdziwymi ofiarami SB, umniejszania tego przez co przeszły poprzez porównywanie esbeckich przesłuchań do rozmowy z historykiem. Setki osób przeszły przez piekło SB, niektórzy przeszli z godnością, niektórzy nie przeżyli, a jeszcze inni dali się złamać w okolicznościach tak dramatycznych, że pokora nakazuje wstrzymać się z oceną tym wszystkim, którzy sami czegoś podobnego nie przeżyli. Gdzie wśród nich miejsce dla Damięckiego, który esbecji przehandlował przyjaciół za prawo jazdy i po co się wpycha między prawdziwe ofiary? Nie musi się przed nikim tłumaczyć, nie musi się kajać, nic nie musi. Ale niech się z tą swoją „krzywdą” nie narzuca, przynajmniej dopóki w miarę świeża jest pamięć o tym jak naprawdę wyglądały przesłuchania na SB tych, którzy w przeciwieństwie do Damięckiego nie mieli ochoty na wzajemnie korzystne transakcje. Jak się było cichym wspólnikiem prześladowców to się powinno uważać z porównywaniem się z ich ofiarami.

Uważać na słowa powinien także Daniel Olbrychski, dzisiaj tak zniesmaczony wypominaniem jego koledze agenturalnej przeszłości bo niektórzy pamiętają, że jeszcze niedawno nie miał nic przeciwko obrzucaniu błotem i ochoczo wziął udział w nagonce na Wildsteina, oskarżając go o…donosicielstwo i chwaląc się, że za karę nie chciał mu przed programem podać ręki. „Rozumiem, że chciał się pan przypodobać władzom francuskim bo wszyscy nie mieliśmy tam lekkiego życia, ale ten proces, gdyby go Mirek przegrał, rzuciłby go, łącznie z deportacją, w ramiona i okowy SB polskiego. Był pan świadkiem na tym procesie, wszyscy o tym w Paryżu wiedzieliśmy”. Oczywiście szybko się okazało, że Olbrychski bredził ale wcale go to nie zraziło. „Teraz znowu pan Wildstein podnosi głowę i prowokuje szkalowanie setek tysięcy Polaków. Wstyd mi, że oddychałem w studiu tym samym powietrzem co on”. Mało wiarygodna jest dzisiejsza obrona Damięckiego w świetle oskarżeń jakie sam z taką łatwością rzucał na Wildsteina.

Cytowany na wstępie wstrząsający artykuł Mai Narbutt polecam wszystkim, zwłaszcza tym, którym z taką łatwością przychodzi porównywanie historyków IPN do esbecji, oświadczeń lustracyjnych do lojalek a obecnych rządów do komunistycznego terroru. Warto sobie od czasu do czasu odświeżać pamięć po to, żeby potem w odpowiednim momencie ugryźć się w język jak człowieka najdzie ochota zwyzywać od esbeków kolejnego historyka z IPN.

About kataryna

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *