Zbigniew Ziobro: Zasadnicze pytanie brzmi jeszcze bardziej dramatycznie: albo prezydent przejdzie do historii jako wielka postać, jako jeden z przywódców dobrej zmiany, jako człowiek, który przyczynił się do budowy silnego, uczciwego polskiego państwa, albo polegniemy. To jest w finale wybór między wielkością a groteską.
Ładnie powiedziane i z taką troską. Szkoda, że minister Ziobro nie stawia takiego wyboru przed samym sobą. Zwłaszcza, że w jego przypadku byłby on dużo łatwiejszy bo o żadnej wielkości nigdy nie mogło być mowy, może co najwyżej wybrać skalę groteski. Na razie idzie mu całkiem nieźle, trzeba geniusza aby sztandarową reformę przygotować i przepychać tak, żeby podzielić własne polityczne zaplecze i dostać bęcki od samego prezydenta. I to wszystko wydając pół miliona na samą obsługę PR.
Groteskowość to niestety przypadłość nie tylko ministra Ziobry. Minister Szyszko niedawno raczył był zabawić uczestników naukowej konferencji referatem, w którym postawił tezę, że zakaz wycinki drzew i zabijania zwierząt „kreowany jest ostatnio zarówno przez ruchy satanistyczne, jak też ludzi o wielkim sercu”. Minister Błaszczak wypuścił projekty nowych polskich paszportów na których znalazły się miejsca nienależące do Polski, co już spowodowało wezwanie polskiego ambasadora na Litwie „na dywanik” a jeśli będziemy się upierać – a dlaczego mielibyśmy odpuścić? – grozi nam poważniejszy skandal w relacjach z ważnym partnerem. Minister Macierewicz, w przerwach między wielomiesięcznym ignorowaniem pism słanych do niego przez zwierzchnika sił zbrojnych a nasyłaniem prokuratury wojskowej na dziennikarza stawiającego zbyt trudne pytania, zdążył wybić swojemu pupilowi imienną monetę, jakiej poprzednik nie zrobił nawet dla generała Kozieja. Minister Zalewska ani się nie tłumaczy, ani nie pozywa za artykuły oskarżające jej otoczenie o wyprowadzanie pieniędzy na kampanię z PCK.
Rząd, który miał być rządem „dobrej zmiany” i niektórzy – niżej podpisana w pierwszym rzędzie takich frajerów – naprawdę liczyli, że będzie inaczej niż było. I w pewnym sensie jest, tylko jakby nie o to chodziło. O aspirowaniu do wielkości zapomnieliśmy dawno, o ile kiedyś było, a limit groteski powinno się uznać za wyczerpany. Dwa lata do wyborów naprawdę szybko miną, wkrótce znowu trzeba będzie wyjść poza własny żelazny elektorat i przekonywać mniej skrajnego wyborcę, z tych, których się w międzyczasie jeszcze nie zdążyło obrazić, że zasługuje się na drugą szansę. Tyle że do tego czasu obciachowość może się do ekipy Beaty Szydło przykleić na trwałe i choć dzisiaj sondaże tego (jeszcze?) nie pokazują nie zakładałabym, że wyborca przedłuży mandat i jeśli ktoś nie może być pewny swojej pozycji to prezydent, bo „genialny strateg” może zechcieć postawić na Beatę Szydło. Powodzenia w wyjściu poza żelazny elektorat. Usamodzielniający się prezydent, odbudowujący swój zrujnowany Adrianem wizerunek także u politycznych przeciwników może być za dwa trzy lata jedynym bezpiecznikiem przed odbiciem wahadła tak mocno rozbujanego przez PiS. Szanuj prezydenta swego, możesz nie mieć żadnego.