Dominika Dymińska: Po wieczorze spędzonym z czołowym lewicowym publicystą, mimo jego kiepskiego stylu podrywu i zachowania, nieopatrznie skończyliśmy u mnie w domu. Zaczął proponować mi związek, obiecując całkowitą zmianę swojego postępowania. Zgodziłam się, ale ponieważ byliśmy pijani i zmęczeni, poprosiłam, żebyśmy poczekali z seksem. Niestety, nie mógł się opanować. Zostałam zgwałcona. Okazałam niechęć i wielokrotnie prosiłam, by przestał – nie chciałam, żeby nasz pierwszy seks wyglądał w ten sposób. Reagował na to poirytowaniem, zwrócił mi uwagę, że “mogłabym zacząć być zadowolona”. Nie chciałam go wtedy obwiniać. Myślałam, że może to tak z rozpędu, z głupoty.
„Nie chciałam go wtedy obwiniać. Myślałam, że może to tak z rozpędu”, napisała Dymińska o rzekomym gwałcie, który miał miejsce blisko trzy lata temu a sprawcą był człowiek, z którym się tej nocy związała na prawie dwa lat. Nie pojmuję jak pięć autorek listu oskarżającego dwóch swoich kolegów o molestowanie, i nie wiadomo ile kolejnych, które ten list przed opublikowaniem przeczytały, mogły puścić w świat tak kuriozalne wyznanie. Gwałt z rozpędu? Gwałt, za który się gwałciciela usprawiedliwia zaraz po fakcie, by go wyciągnąć po kilku latach i jednym listem zniszczyć publiczną karierę swojego byłego chłopaka? Nie było mnie przy tym, nie wiem jak było, ale nie znając żadnego z bohaterów tamtego wieczoru, obojgu mogę wierzyć lub nie wierzyć tak samo. I może to ta słynna polska „kultura gwałtu”, o którą środowisko Dymińskiej i Dymka lubi nas oskarżać, ale chyba jestem skłonna w tej sprawie uwierzyć wersji Dymka. W końcu gwałt jest przeżyciem tak strasznym, że chyba trudno sobie wyobrazić aby mógł być wstępem do dłuższego związku, jak kolacja z winem i kino.
Jeśli zgwałcona feministka nie chce obwiniać gwałciciela, ba, usprawiedliwia go, potem przez długie miesiące jest z gwałcicielem a zarzut gwałtu wyciąga po latach, ni z tego ni z owego to trudno sobie wyobrazić większy cios dla wszystkich kobiet – ofiar przemocy seksualnej. Takiej prawdziwej, gdzie kobieta nie idzie „nieopatrznie” po pijaku z równie pijanym kolegą do swojego domu, gdzie daje się „zgwałcić z rozpędu” choć przecież „okazała niechęć”. Sama zresztą Dymińska w liście, który czytało wiele feministycznych oczu, pisze o gwałcie po prostu „nasz pierwszy seks”. Pani Dymińska może dzisiaj uważać, że to był gwałt, być może przytakną jej w tym koleżanki przekonujące, że gwałt jest zawsze wtedy kiedy nie ma entuzjastycznej zgody kobiety, ale naprawdę nie ma powodu jej wierzyć, jeśli ona sama zdaje się nie bardzo w ten gwałt wierzyła. Jeśli do tego prawdą jest, że sam Dymek był szantażowany jeszcze przed upublicznieniem listu, że zostanie oskarżony o gwałt to mamy do czynienia z sytuacją wykorzystania superpoważnego oskarżenia, przed którym oskarżony nie ma najmniejszej możliwości się bronić do rozgrywki, w której jest zawsze przegrany. Tyle, że dzięki takim wyznaniom jak te Dymińskiej dużo bardziej przegrane będą wszystkie kolejne ofiary gwałty, które będą chciały wykrzyczeć swoją krzywdę. Przez kuriozalne wyznanie Dymińskiej, która tak zagrała swoim wspomnieniem rzekomego gwałtu, każda ofiara będzie miała teraz trudniej. Bo może i ona po pijaku wzięła pijanego kolegę na chatę i on ją tak tylko z rozpędu, albo z głupoty…