Irena Szafrańska: Propaganda nie ma być adresowana do intelektualistów, powinna być ludowa i na takim poziomie, żeby mogła dotrzeć nawet do najgłupszych.
Tak prawicowa influenserka skomentowała niedawno jakość programów informacyjnych i publicystycznych Telewizji Polskiej i bynajmniej nie była to krytyka. Takie są oczekiwania sporej części elektoratu PiS i telewizja publiczna w te oczekiwania idealnie trafia. „Wiadomości” – sztandarowy program informacyjny telewizji publicznej – z pewnością nie są adresowane do intelektualistów, na pewno są mocno ludowe ale niestety jeśli chodzi o docieranie to zamiast „nawet” jest coraz bardziej „wyłącznie”. Z niezrozumiałych względów telewizyjni decydenci odpuścili sobie zupełnie już nie tylko widzów niechętnych PiSowi, ale także tę część elektoratu PiS, która ma wymagania ciut większe niż pani Irena. Sama się z marzeniami o „polskim BBC” dawno pożegnałam ale nie lubię jak się obraża moją inteligencję. Ale cóż, nie jestem targetem. Więc choć widzów Wiadomości tracą powoli i pewnie jeszcze długo będą się cieszyć niezasłużenie wysoką oglądalnością, to ich wpływ na rzeczywistość będzie znacząco malał, trafiając już tylko do tych, których do czarno-białej wizji świata przekonywać nie trzeba.
„Obrońcy pedofilów i alimenciarzy twarzami oporu przeciwko reformie sądownictwa”
Nie ma takiej rzeczy, której rządowa telewizja oszczędzi krytykom władzy. „Ciesz się, że Wiadomości nie zajmują się prawicowymi blogerkami” – napisała mi na twitterze szefowa Wiadomości Marzena Paczuska po tym jak jej wytknęłam błąd merytoryczny w materiale o rzekomej „aferze” z mieszkaniem córki Bronisława Komorowskiego. Długo się nie cieszyłam, bo władza – a niestety ekipę Wiadomości mam za jej przedłużenie – ciężko znosi obywatela choć trochę krytycznego. A gdy takich obywateli są tysiące i obnoszą się ze swoim niezadowoleniem na ulicy, medialna osłona władzy musi się nimi zająć. „Wiadomości” i kilka najważniejszych programów publicystycznych TVP można dziś rozpatrywać wyłącznie z punktu widzenia propagandowej skuteczności, bo z dziennikarstwem nie ma to nic wspólnego i nawet nie ma takich ambicji.
„Kto pisze scenariusz rebelii?”, „Przyjaciele Sorosa radzą jak obalić polski rząd”
„Nikt nie chce Majdanu i rozlewu krwi w Polsce”, „Czerwona linia dla nas musi być bardzo wyraźna: to agresja, przemoc i krew”, „Pewne jest natomiast, że musimy za wszelką cenę utrzymać pokojowy charakter protestów” – to fragmenty ze słynnego manifestu Bartosza Kramka z Fundacji Otwarty Dialog, w którym przedstawił swoją propozycję „wyłączenia rządu”. W całym tekście nie ma ani słowa o nieleganych działaniach, wszystko co proponował to dość standardowe formy dialogu obywateli z władzą wielokrotnie wykorzystywane także przez środowiska prawicowe. Jedyną kontrowersyjną formą protestu zaproponowaną przez Kramka było niepłacenie podatków, oczywiście z zastrzeżeniem, że trzeba się będzie liczyć z ewentualnymi konsekwencjami. Ale nawet to ciągle jeszcze mieści się w katalogu obywatelskiego nieposłuszeństwa i z puczem nie ma nic wspólnego. Poza więc tytułem „wyłączmy rząd” – a to przecież tylko metafora – nie zaproponował Kramek nic szczególnie groźnego, ot trochę urozmaicenia działań i ich lepszą koordynację. Gdyby taki tekst opublikował w prasie czy na blogu, nikt by go nie zauważył, zwłaszcza, że sam Kramek był znany tylko w dość wąskim kręgu. Na szczęście dla PiS i podsuwających mu narrację „Wiadomości”, Kramek swój plan przedstawił jako przewodniczący fundacji i kolejne wydania „Wiadomości” się już same pisały, dostarczając będącej w potrzebie władzy tak bardzo jej potrzebnych dowodów na pucz.
Krytyczny widz „Wiadomości” – wiem, to oksymoron – powinien sobie zadać pytanie dlaczego – jeśli tekst Kramka był faktycznie planem siłowego obalenia rządu – autor nie ma jeszcze prokuratorskich zarzutów, bo na to akurat są paragrafy. No nie ma, bo nawet najbardziej gorliwy prokurator nic z takiego materiału nie wyrzeźbi, więc tak jak przy poprzednich kampaniach wymierzonych w aktualnych krytyków władzy muszą go zastąpić „dziennikarze”, bo oni nie potrzebują ani paragrafów, ani dowodów, żeby się z wrogami władzy rozprawić.
„Generał z zarzutem współpracy z FSB dał zgodę na produkcję broni fundacji, która chce obalić rząd”
Na pasku robi wrażenie, a widz nie po to ogląda telewizję podającą mu do wierzenia atrakcyjne i proste narracje, żeby się jeszcze wczytywać w dokumenty. Nie dowie się więc, że „zgoda na produkcję broni” sprowadzała się do pozwolenia na wywóz na Ukrainę kamizelek kuloodpornych i hełmów tak bardzo potrzebnych podczas Majdanu. Jacek Kurski powinien to akurat wiedzieć, pamiętam jego selfie z kijowskich barykad, gdy Majdan wspierali wszyscy ci, którzy go dzisiaj próbują zohydzić. Nie wiem czy Jacek Kurski korzystał wtedy ze wsparcia fundacji Kramka, ale korzystali z niego jego partyjni koledzy. Niektórzy nawet – jak Małgorzata Gosiewska – mają jeszcze tyle przyzwoitości, żeby tamtej działalności fundacji bronić. A tak wspomina ją Agnieszka Romaszewska.
Agnieszka Romaszewska: Fundacja robiła masę rzeczy realnie pożytecznych i ileś bez większego znaczenia, ale przede wszystkim zabiegała o ludzi, ludzi, ludzi. I po ukraińskiej stronie i po polskiej. Między innymi zajmowała się obsługą posłów wszystkich absolutnie partii jeżdżących na Majdan, albo próbujących doradzać po Majdanie oraz rozmaitego rodzaju postaci publicznych. Sama brałam udział w organizowanej przez ODF konferencji w Kijowie poświęconej lustracji. Wraz ze mną był tam na przykład Radosław Peterman dziś szef biura kadr MON, a wtedy wiceszef biura lustracyjnego IPN. Potem brałam jeszcze udział w konferencji w Warszawie współorganizowanej z jakimś chyba udzialem ODF przez Annę Fotygę i warszawskie biuro Parlamentu Europejskiego na temat rosyjskiej propagandy, na której prezentowano ciekawy film dokumentalny na ten temat. Oczywiście fundacja nieustannie „obskakiwała” Małgorzatę Gosiewską i Marcina Święcickiego, jako osoby szczególnie sprawami ukraińskimi zainteresowane. Po stronie ukraińskiej specjalnym zainteresowaniem Fundacji cieszył się Igor Sobolew, szef Komisji Lustracyjnej, czyli de facto antykorupcyjnej ukraińskiego parlamentu.
Tego wszystkiego się z „Wiadomości” nie dowiecie, nie usłyszycie też, że sam minister Błaszczak kontrolował wydane fundacji pozwolenie na broń (czyli wspomniane kamizelki i hełmy) i nie dopatrzył się nieprawidłowości.
„Ku**a, no nie manipulujcie aż tak”
„Wiadomości” już dawno odpuściły sobie informowanie na rzecz formowania – a to jest właście ta wcale nie tak cienka granica między dziennikarstwem a propagandą. Nie ma sensu zżymać się na żenujący poziom manipulacji, choć chciałoby się trochę więcej subtelności. Czasami jeszcze się trochę dziwię, że młodzi w większości dziennikarze dali się obsadzić w rolach kiepskich propagandystów, których telewizyjne kariery potrwają tyle, ile potrwa obecna władza. Ale może według jakichś nieogarnialnych dla mnie kryteriów było warto.