Krystyna Pawłowicz:Liberalno-lewackie środowiska najpierw propagują wśród dzieci i młodzieży nienaturalne postawy i relacje, a potem, gdy te zaburzone zachowania są przez rówieśników brutalnie wytykane, i w skrajnych sytuacjach kończą się tragicznie, to lewaccy ideolodzy patologii obyczajowych odwracają kota ogonem i fałszywie, bezczelnie lamentują nad „morderczą nietolerancją” rówieśników. Nie siejcie patologii, nie będzie jej śmiertelnego żniwa.
Tak kilka lat temu Krystyna Pawłowicz skomentowała samobójczą śmierć gnębionego przez rówieśników za rzekome „pedalstwo” Dominika z Bieżunia. Późniejsze śledztwo potwierdziło nie tylko to, że Dominik był przez szkolnych kolegów prześladowany, ale też to, że fakt ten zgłaszał nauczycielom. Bez reakcji. Dwa lata po samobójczej śmierci Dominika, z podobnych powodów zabił się 14-letni Kacper, a przed nim i po nim pewnie dziesiątki innych dzieci, które nie mogły się pogodzić z własną orientacją seksualną a środowisko im tego pogodzenia nie ułatwiało. Według wszystkich badań, odsetek dzieci mających myśli samobójcze jest większy wśród tych podejrzewających się (lub podejrzewanych) o odmienną orientację seksualną. A przecież Polska i bez nich jest w ścisłej europejskiej czołówce pod względem liczby samobójstw wśród dzieci i młodzieży. Jesteśmy bodajże na drugim miejscu. Wiecznie niedoinwestowana polska szkoła jest źle przygotowana do radzenia sobie z rosnącym zjawiskiem przemocy fizycznej i psychicznej, dotykającej młodzież z różnych powodów, a najczęściej bez. Tylko kto miałby coś w tej sprawie robić jeśli wielu szkół nie stać nawet na zatrudnienie psychologa lub pedagoga. W dużych miastach jest mniej niż 1 na 1000 uczniów, na wsiach jest jeszcze gorzej?
To jest kontekst, w którym pojawia się pomysł Trzaskowskiego na realizację w warszawskich szkołach Karty LGBT, i kontekst w jakim rozwija się dyskusja o tym jak bardzo edukacja seksualna „przestawi” zdrową heteroseksualną młodzież na zgubny homoseksualizm, który wystarczy dobrze wypromować, żeby się wszyscy skusili. Nie jestem ekspertką, ale to raczej tak nie działa. I nie umiem zrozumieć, co złego by się stało, gdyby jakiś kolejny Dominik czy Kacper spotkał w swojej szkole kogoś, kto mu pomoże pogodzić się z tym, czego zmienić się nie da. I żeby już nigdy żadne dziecko nie pomyślało, że jedynym rozwiązaniem problemów spowodowanych własną innością jest śmierć. Niestety, ponieważ za rozmowę o wychowaniu wzięli się politycy i prowadzą ją w przededniu kampanii wyborczej, nie będzie to rozmowa normalna i konstruktywna. Nie porozmawiamy o tym czego i kto ma uczyć, a przede wszystkim – czy obowiązkowo. Bo jeszcze, co nie daj Boże, okazałoby się, że konflikt jeśli się go tylko prawidłowo zdefiniuje jest łatwo rozwiązywalny – wszystkie zajęcia z edukacji seksualnej jako pozalekcyjne, tylko za pisemną zgodą rodziców, i po przedstawieniu im szczegółowego programu, prowadzone nie przez samozwańczych aktywistów ale przez wykwalifikowaną kadrę pedagogiczną – tylko co wtedy z tak dobrze zapowiadającą się wojną ideologiczną? W roku podwójnych wyborów żadna okazja do wzmożenia ideologicznego nie może się przecież zmarnować. Po żadnej ze stron. I tylko dzieci szkoda.