Listy do redakcji Gazety Wyborczej:Moja koleżanka kiedyś włożyła kartkę z napisem „Nie jesteś tu mile widziany”, bo jej ksiądz rok w rok otwierał przy rodzinie kopertę i zapisywał w zeszycie, ile rodzina dała. Nigdy więcej już nie przyszedł.
To ten okres w roku, kiedy każda szanująca się postępowa redakcja czuje się w obowiązku opublikować jakiś tekst o cierpieniach osób, które bardzo nie chcą ale czują, że muszą przyjąć księdza po kolędzie. Normalny człowiek jeśli nie chce przyjąć księdza to go po prostu o tym informuje – tak, tak, to nie jest obowiązek i naprawdę odmowa przyjęcia księdza niczym nie grozi – w ostateczności nie otwiera mu drzwi. Katofob musi z odprawienia księdza zrobić wydarzenie i koniecznie poinformować media, zawsze gotowe do podkręcania świątecznego nastroju.
Kilka lat temu na internetowym forum Gazety Wyborczej czytelnicy dyskutowali o sposobach na niewpuszczenie księdza, a wszystko zaczęło się od zrozpaczonej relacji pewnego „młodego, wykształconego, z wielkiego ośrodka miejskiego”, który wpadł się pożalić, że przez księdza chodzącego po kolędzie musi siedzieć po ciemku i cicho, żeby ksiądz nie wiedział, że ktoś jest w mieszkaniu tylko nie ma ochoty go przyjąć. Strasznie mu wszyscy współczuli, taki dramat. I nikomu nie przyszło do głowy, żeby zamiast dołączyć do psioczenia na księży nachodzących ludzi w domach doradzić nieszczęśnikowi, żeby po prostu powiedział, że wizyty księdza sobie nie życzy. Ale takie proste rozwiązanie przekracza zdaje się możliwości statystycznego katofoba. „Niby nie ma obowiązku, ale są dość namolni, żeby nie powiedzieć agresywni, w szturmowaniu drzwi. A nie każdy ma tyle asertywności, żeby wygarnąć mu w twarz co o nim i jego instytucji myśli” – pisze współczujący internauta, najwyraźniej też uważający, że zwyczajna odmowa przyjęcia księdza wymaga ogromnej odwagi.
A potem z grupy „odważnych” chwalących się niewpuszczeniem księdza po kolędzie rekrutują się autorki innych listów do postępowych redakcji. Tych, w których skarżą się, że wspólnota, z której się na własne życzenie wykluczyli potraktowała to samowykluczenie poważniej niż one same i na przykład nie pozwala zostać matką chrzestną. „Poszłam do kancelarii parafialnej po wystawienie zaświadczenia dla chrzestnego i nie dostałam tego świstka! Traumatyczne przeżycie. Z Kościołem nie mam zbyt wiele wspólnego, a od wielu lat to już zupełnie nic. Nie chodzę na msze, księdza po kolędzie nie przyjmujemy, zero mojego i rodziny zaangażowania. Ja w tym momencie czuję się ofiarą, jestem przez nich prześladowana!” – histeryzuje czytelniczka, która przez wrednego księdza nie zostanie teraz matką chrzestną dziecka kuzynki, choć – jak sama podkreśla – nic to dla niej samej nie znaczy.
Okołoświąteczne narzekanie na narzucających się z kolędą księży, których trzeba przyjąć bo „co ludzie powiedzą” bardzo przypomina mi styczniowe lamenty, że wolontariusze Wielkiej Orkiestry wymuszają datki bo są nachalni i nie każdy ma odwagę ich zignorować. Bardzo zachęcam do spróbowania, po pierwszym strachu i jedni i drudzy przekonają się, że można być wiernym swoim przekonaniom i jest to dużo zdrowsze niż zrobienie czegoś wbrew sobie i zanudzanie potem innych swoimi traumatycznymi przeżyciami.