Co łączy los kobiet i zwierząt w społeczeństwie? Czy patriarchat jest wspólnym spoiwem opresji? Czy feminizm i ruch prozwierzęcy mają ten sam cel? Czym jest siostrzeństwo ponadgatunkowe?
Te i inne ważkie pytania postawiły uczestni(cz)kom organizatorki Kongresu Kobiet zapraszając na panel „Przemoc ma płeć. Życie samic zwierząt hodowlanych” poświęcony „siostrzeństwu ponadgatunkowemu”. Najwyraźniej z kilkuletnim opóźnieniem także do nas dotarł trend na porównywanie kobiet i zwierząt hodowlanych, żeby pokazać jak bardzo ich sytuacja jest podobna. W 2016 roku PETA – organizacja działająca na rzecz etycznego traktowania zwierząt – wypuściła klip, na którym kolejne kobiety udręczonym głosem relacjonują traumatyczne doświadczenie. “Jeden mężczyzna mnie przytrzymywał, kiedy inny mnie dotykał”, “Byłam przerażona, nie rozumiałam co złego zrobiłam” – mówiły emocjonalnym głosem kolejne kobiety, aby na końcu uświadomić widza, że kobiety tylko relacjonowały przeżycia sztucznie inseminowanych – czyli po prostu gwałconych – krów. Kampania – ciekawe dlaczego? – nie spotkała się ze zrozumieniem opinii publicznej, organizacji wytykano brak wrażliwości na cierpienia gwałconych kobiet, których nijak nie można zestawiać z cierpieniem krowy poddawanej sztucznej inseminacji.
Od biedy mogę zrozumieć, że prozwierzęcy aktywiści dla wywołania pożądanego efektu posuwają się do wyolbrzymiania cierpienia sztucznie zapładnianej krowy porównaniem go do tego co przeżywa gwałcona kobieta ale nie umiem zrozumieć jak się w tym odnajdują feministki. Przemoc seksualna ma nie tylko aspekt fizyczny i wcale nie on jest najważniejszy, gdyby tak było trauma po gwałcie znikałaby razem z sińcami. Nawet jeśli krowa cierpi podczas sztucznej inseminacji, ten „gwałt” na niej nie determinuje jej dalszego życia, nie mieści mi się w głowie jak w ogóle można zestawiać te sytuacje, bo choć na potrzeby przyciągnięcia uczestników może się to sprawdzać, to jednak poniża kobiety. A to właśnie feministki były inicjatorkami panelu o „zwierzęcej kobiecości”. „Płeć jako wyrok, ciało jako towar – sztuczna inseminacja, wymuszone i przerwane macierzyństwo, spieniężona laktacja, niechciana starość” – nie wiem jak inne panie, ale ja się niespecjalnie dobrze czuję ze stawianiem naszych kobiecych doświadczeń zbyt blisko z doświadczeniami samic zwierząt. Trochę się też dziwię, że same feministki nie dostrzegają narracyjnego ryzyka w jakie mogą łatwo wpaść. Bo mówiąc o „przerwanym macierzyństwie” krowy, która cierpi bo zaraz po porodzie odebrano jej małe krowie dziecko, trzeba się zmierzyć z bardzo nielubianym przez feministki pytaniem czy na pewno u człowieka to głównie kultura a nie natura odpowiada za podział ról między płcie. Jeśli feministki skutecznie przekonają nas, że samce zwierząt są z natury szowinistycznymi świniami, a ludzie od zwierząt niewiele się różnią, to czy nie okaże się, że ten cały patriarchat jest po prostu „ponadgatunkowo” naturalny a walka z nim nieekologiczna?