Rzecznik Praw Dziecka: NSA nie zgodził się na wpisanie do polskich ksiąg aktu urodzenia dziecka, w którym rodzicami są dwie matki. Sędziów przekonały moje argumenty, że to precedens zagrażający systemowi prawnemu. Dziecko jest obywatelem polskim. Pomogę mu załatwić formalności.
Wątpię, żeby matka Wiktora chciała kiedykolwiek skorzystać z pomocy Rzecznika Praw Dziecka, ale jeśli tak się stanie, usłużny rzecznik szybko się przekona, że sprawa jest bardziej skomplikowana i nie wystarcza sądownie zakazać transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia dziecka. Jeśli Wiktor ma mieć polski akt urodzenia, trzeba mu będzie wymyślić ojca, bo polskie dziecko ojca mieć musi, nawet jak go nie ma. Jeśli ojciec jest nieznany matka i tak musi podać w urzędzie jakieś męskie imię jako imię ojca, jeśli tego nie zrobi, imię ojca wymyśli dziecku…kierownik urzędu stanu cywilnego, jako nazwisko wpisując nazwisko panieńskie matki. Pod tym względem mamy w Polsce jedną wielką fikcję, ale rozumiem, że wpisywanie nieistniejących ojców do aktów urodzenia dzieci nikomu nie przeszkadza, w każdym razie nie na tyle, żeby ten problem jakoś rozwiązać.
A przecież takie formalności to drobiazg w porównaniu z dużo poważniejszymi wyzwaniami. o najmniejszy problem w takich sytuacjach.
Moje znajome lesbijki chciały mieć dziecko i mają – urodziła je jedna z nich po zabiegu sztucznego zapłodnienia w zagranicznej klinice. Dzisiaj dziecko ma rok, a w akcie urodzenia ojca o oryginalnym imieniu, bo takie wybrał dla niego kierownik urzędu stanu cywilnego. Jeśli kiedyś zdecydują się rozstać, biologiczna matka dziecka, na które się razem zdecydowały i wspólnie wychowują nie będzie mogła w sądzie dochodzić na nie alimentów od swojej byłej partnerki, a jeśli ta – odpukać – umrze – dziecko nie będzie miało prawa do dziedziczenia. Jeśli zaś umrze jego biologiczna matka, osierocone dziecko trafi do domu dziecka lub „przypadnie” jej rodzinie, nawet jeśli zmarła matka od dawna nie utrzymywała z nią kontaktów a dziecko będzie emocjonalnie związane z partnerką matki, która od urodzenia je wychowywała i będzie chciała wychowywać nadal. Niestety, jako osoba formalnie dla dziecka obca nie będzie miała nic do powiedzenia, nawet prawa do odwiedzin w żadnym sądzie nie wywalczy. Trudno mi tu dostrzec dobro dziecka.
W teoretycznych dyskusjach można sobie pozwolić na komfort pryncypialności i cieszyć się, że państwo dało słuszny odpór „tęczowej zarazie” ale dobrze byłoby zauważyć, że niektóre problemy takich rodzin jak moje znajome i ich małe dziecko są całkiem realne. I pewnie niektóre dałoby się jakoś rozwiązać bez „zagrażania systemowi prawnemu” gdyby Rzecznik Praw Dziecka zrozumiał, że jest także rzecznikiem takich dzieci, a ułatwienie im życia naprawdę nie zniszczy tradycyjnej rodziny. I piszę to z pozycji osoby, która jest zdecydowaną przeciwniczką przyznania parom homoseksualnym prawa do adopcji cudzych dzieci bo nie uważam, że istnieje coś takiego jak „prawo do dziecka”, państwo nie ma żadnego obowiązku zapewnić każdemu spełnienia jego marzeń o dziecku i nie ma to nic wspólnego z dyskryminacją. Państwo nie ma też obowiązku uznawania zagranicznej żony matki Wiktora za jego matkę, bo w naszym systemie prawnym matka Wiktora nie może mieć żony, a Wiktor – dwóch matek. Dobrze byłoby jednak pomyśleć jak ułatwić życie dzieciom, których jedyną „winą” jest to, że urodziły się matce, która ma dziewczynę.
Ten felieton miał się ukazać w najnowszym numerze „Do Rzeczy” ale został odrzucony jako niezgodny z linią redakcji, w związku z czym zrezygnowałam z dalszej współpracy.