Debata lustracyjna w Rzepie

W dzisiejszej Rzepie sprawozdanie z debaty o lustracji. Sama debata niezbyt pasjonująca ale to akurat nie dziwi bo po kilkunastu latach wałkowania tematu żadne nowe argumenty paść nie mogą, ciekawa jest jednak wolta jaką wykonali niektórzy uczestnicy dzisiejszego frontu antylustracyjnego.

Weźmy na przykład Tomasza Lisa, ten to zawsze płynie z prądem a poglądy ma dokładnie takie jakie akurat w eleganckim towarzystwie mieć wypada. W 1992 roku – wiadomo, było się przeciwko lustracji więc on też był, razem z koleżankami i kolegami, których tak zabawnie sportretował w swoich wspomnieniach „Nie tylko fakty”. W 2005 przeciwnie, wypadało być za lustracją więc Tomasz Lis grzmiał „Dziś gruba kreska, brak lustracji, brak dekomunizacji i historyczny relatywizm wychodzą nam bokiem (…) Nie twierdzę, że lustracja i dekomunizacja, także moralna, byłaby odpowiedzią na większość polskich bolączek. Nie na większość. Ale na bardzo wiele tak. Za ten grzech zaniechania będziemy płacili bardzo długo”. Minęły dwa lata, zmieniła się koniunktura, lustracja znowu jest be więc Tomasz Lis koryguje swoje poglądy i lamentuje, że „Lustracja jest elementem budowania w Polsce państwa strachu i szantażu” i „jest robiona po to, by wyjąć jakąś grupę obywateli spod prawa, by tworzyć grupę wykluczonych” (Lichocka: „Teza, że lustracja jest robiona po to, by wyjąć jakąś grupę obywateli spod prawa, by tworzyć grupę wykluczonych też nie jest nowa”, Lis: „To nie znaczy, że nie jest słuszna”) a w ogóle to „Nie chodzi o to by zlustrować, tylko by lustrować. Żeby mieć młot, którym zawsze można komuś przyłożyć: za rok, za dwa lata, a może za dziesięć”. Jerry Springer publicystyki politycznej dobiera sobie poglądy do aktualnej politycznej pogody. I zawsze jest trendy. Dzisiaj wypada być przeciw lustracji więc Tomasz Lis w pierwszym szeregu krytyków. Typowy reprezentant grupy, którą Piotr Zaremba trafnie podsumował „Są osoby, które zawsze popierają ideę lustracji, ale nie tę która aktualnie jest przeprowadzana”, słusznie wytykając, że na protestowanie przeciwko rzekomo upokarzającym oświadczeniom lustracyjnym był czas wtedy kiedy je wprowadzano, czyli ładnych kilka lat temu.

W debacie nie mogło zabraknąć argumentu używanego od kilku dni przez stronę antylustracyjną, tym razem padł z ust Katarzyny Kolendy-Zaleskiej. „Dyskusja po naszym liście poszła jednak za daleko. W kontrliście czytam, że nasza deklaracja otwiera wiele dramatycznych pytań o naszą przeszłość. O co Krzysiu chciałeś mnie zapytać, czy byłam agentem? To po prostu jest wredne. To jest właśnie ta atmosfera, o której mówił Tomasz Lis. Rzuca się oskarżenie: ci którzy kwestionują tę ustawę i jej legalizm mają coś na sumieniu”. Wredne? Niech będzie. Ale czy na pewno nieuprawnione? Przecież oprócz osób z piękną opozycyjną kartą, jak Ewa Milewicz, pod protestem podpisały się osoby, których zawodowe życiorysy pozwalają stawiać różne pytania o przeszłość. I zamiast protestów przeciwko pytaniom wolałabym usłyszeć odpowiedź. Albo jakikolwiek komentarz. Monika Olejnik mogłaby na przykład skomentować poświęcony jej fragmencik książki „Dziennik telewizyjny: grzechy i grzeszki” Tadeusza Zakrzewskiego (słynny ostatnio Tadzik, oficer prowadzący Marka Piwowskiego, do niedawna udający dziennikarza), Zakrzewski pisze „Monikę Olejnik wciśnięto do radia w pierwszym okresie stanu wojennego na polecenie komisarza wojskowego. Za tą decyzją stał jej ojciec, pułkownik, szef ważnej jednostki MSW”. Ewa Milewicz może się obrażać na pytania o przeszłość ale czy powinna się obrażać dziennikarka debiutująca w stanie wojennym, i to w okolicznościach różnie przedstawianych? Nie prościej wyjaśnić takie sprawy raz na zawsze, wyczerująco, a dopiero potem się obrażać do woli na niestosowne pytania? Mogę zrozumieć emocje opozycjonistki Ewy Milewicz ale nie rozumiem skąd tam niektore inne nazwiska. Ot, choćby Stanisław Podemski, publicysta Polityki chętnie drukowany także w Gazecie. Gdy zobaczyłam jego nazwisko na liście dotkniętych do żywego pytaniami o przeszłość przypomniały mi się jego niedawne zwierzenia na łamach Gazety. Zeszłego lata, ni z tego ni z owego, Stanisław Podemski postanowił podzielić się wspomnianiami ze swoich spotkań z esbekiem:

„Zatelefonował do mnie w drugiej połowie 1976 r. Przedstawił się jako pracownik MSW i poprosił o spotkanie w kawiarni na Puławskiej. Po co? – spytałem. To spotkanie nie tyle urzędowe, ile prywatne. Dlatego proponuję kawiarnię. Nazywa się Woźnica. Ten głos starczy, skrzekliwy zrobił na mnie niemiłe wrażenie. Powitał mnie chłop jak dąb, opalony, nieźle ubrany, o czujnej, bystrej twarzy. Powiedział mi, że czyta „Politykę” i jest ciekaw mego zdania na temat rodzącej się opozycji. Odparłem, że ja sam uważam się za opozycjonistę, i przytoczyłem krytykę kolegiów do spraw wykroczeń, którą zamieściłem w jednym z niedawnych numerów tygodnika. (…) Rozmówca przemilczał ten przytyk iskierował rozmowę na działalność KOR. Nie było sensu ukrywać, że od dawna znam niektórych jego działaczy (np. Jana Józefa Lipskiego od czasów spotkań w Klubie „Krzywego Koła”) i że kiedy tylko trafi się okazja, wertuję jego biuletyny. Jednakże skala moich ówczesnych zajęć (dziennikarstwo łączone z radcostwami prawnymi) sprawiła, że moje kontakty z tymi ludźmi były rzadkie, krótkie, przypadkowe, choć życzliwe. Pewien wyjątek stanowi tu kolega z adwokatury, człowiek dzielny, o głośnym już wówczas nazwisku, wybijający się obrońca polityczny. Po wstępnym pojedynku rozpo- znawczym, w którym rozmówca wiele pytał, a ja udzielałem enigmatycznych odpowiedzi, zdecydowałem się przejść do ofensywy. Powiedziałem, że ubolewam nad konfliktem władzy z wybitnymi ludźmi zgrupowanymi w KOR. (…) Wkrótce po tej rozmowie dowiedziałem się, że pan W. ma wysoką rangę pułkownika i jest oficerem do specjalnych poruczeń. Zrozumiałem, że sprawa jest poważniejsza, niż sądziłem. Następne spotkanie nastąpiło po kilkunastu dniach i niewiele różniło się od poprzedniego. On o spisku KOR, ja o błędach margrabiego Wielopolskiego i brance do wojska zarządzonej przez rosyjskich zaborców. (…) W 1981 r. pracowałem również w „Kurierze Polskim” (…) SB fabrykowała więc jesienią 1981 r. list do członków SD. Umieszczono w nim nazwiska licznych członków SD i dziennikarzy (w tym i moje) z dorobioną kwalifikacją. Jednych piętnowano jako masonów, innych jako Żydów, ze mnie zrobiono wysokiego oficera SB delegowanego do „Polityki” dla „rozłożenia wymiaru sprawiedliwości”. Była to fałszywka tak prymitywna i ordynarna, że nikt nie brał jej poważnie. Gdy zjawiałem się w redakcji „Kuriera”, pozdrawiałem kolegów: „Czołem, oficerowie!”, a oni odpowiadali zgodnie ze śmiechem: „Czołem, panie pułkowniku!”.” (Stanisław Podemski „Podkładanie świni”, Gazeta Wyborcza 182/2006)

Nie wiem skąd u Podemskiego taki przypływ wspomnień sprzed 30 lat, nic nie poradzę, że mi się to od razu skojarzyło z pamiętnym nagłym atakiem pamięci jaki przydarzył się ongiś Małgorzacie Niezabitowskiej, jak raz chwilę po tym jak ją odwiedziła „tajemnicza nieznajoma” z pozdrowieniami od Nowaka. Nie wiem czy ktoś odwiedził Podemskiego, nie wiem po co się wyrwał z tymi zwierzeniami ale wiem, że na jego miejscu zrobiłabym wszystko aby zamazać niemiłe wrażenie jakie te zwierzenia wywarły na czytelniku. Niestety, Podemski woli się schować za Ewę Milewicz i jej piękny życiorys zamiast zmierzyć się ze swoim. I nikt nie widzi w tym nic niestosownego choć Podemski jest ostatnią osobą, która może się czuć upokorzona pytaniami o przeszłość bo przecież jest o co pytać. I nie chodzi mi tylko o te kawy z esbekami ale coś cowyszło niejako przy okazji, czyli o sprawę prasowej nagonki na Czesława Czaplickiego. Pod tekstem Podemskiego odezwał się bowiem – z imienia i nazwiska – Wojciech Czaplicki, bratanek Czesława Czaplickiego, żołnierza AK i NSZ, w 1963 złapanego po 18 latach ukrywania się przed UB i skazanego na 10 lat więzienia. Według Czaplickiego „Szczególnie haniebną rolę w relacjonowaniu procesu w „Prawie i Życiu” odegrał Stanisław Podemski”. Swoją historię Czaplicki opisał w książce „Ścigany listem gończym”, jeszcze jej nie mam ale obiecuję przeczytać i osobiście zweryfikować w czytelni te poważne przecież oskarżenia pod adresem Podemskiego. A Podemski niech podpisuje kolejne listy protestacyjne przeciwko pytaniu dziennikarzy o przeszłość.

Jacek Żakowski, specjalizujący się ostatnio w absurdalnych tezach, tak podsumował debatę „Pytanie o to, czy jesteś kapusiem, jest nieprzyzwoite. Największą słabością kulturową Polski jest radykalny brak zaufania. To jedna z największych barier rozwojowych i cywilizacyjnych. Pogłębiamy tę słabość, budując kulturę nieufności”. Zgadzam się, cierpimy na radykalny brak zaufania. Szkoda, że Jacka Żakowskiego nie stać na uczciwą analizę przyczyn tego braku zaufania. Bo nie bierze się on z pytań o przeszłość, pytania są jego skutkiem a nie przyczyną. Za ten brak zaufania niech podziękuje Maleszce, Czajkowskiemu, Malińskiemu, Szczypiorskiemu, Wielgusowi i wielu innym, którzy nas w tej nieufności wyćwiczyli. A i sam Żakowski nie jest bez winy, to on wszak lamentował trzy lata temu, że „lustracyjne tsunami” zmiecie „jedną na kilka” osób publicznych. To on alarmował o skali zaagencenia życia publicznego więc niech teraz nie płacze, że czytelnicy uwierzyli i nie ufają osobom publicznym na słowo. Ile razy można się dać  oszukać?

About kataryna

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *