Gdybym miała komuś wytłumaczyć co to jest „pyrrusowe zwycięstwo”, zrobiłabym to na przykładzie wojny PiSu z Trybunałem Konstytucyjnym. Bez względu na to, jakim kompromisem ostatecznie zakończy się wielomiesięczny spór, poniesione straty są nie do odrobienia, i z pewnością nie były warte tego, co ewentualnie uda się PiSowi ugrać. O ile coś się uda ugrać, bo jeśli cały „kompromis” będzie po prostu zaprzysiężeniem trzech niezaprzysiężonych sędziów i opublikowaniem zaległego wyroku Trybunału, to trudno nawet mówić o zwycięstwie bo będzie to spełnienie żądań opozycji, tylko mocno odwleczone w czasie i przedstawione tak, żeby nie wyglądało na kapitulację. Nie wiem, i bardzo jestem ciekawa, co PiS zyskał na wojnie z Trybunałem. Bo straty są raczej oczywiste i naprawdę ogromne.
Przez ostatnie pół roku udało się PiSowi zbudować KOD – można lekceważyć, można się podśmiewać, ale nie można udawać, że nie jest to duży ruch z ogromnym poparciem ludzi, którzy w różnych grupach są autorytetami. W polityczną wojnę po stronie swoich wrogów udało się PiSowi ustawić nawet Tomasza Zimocha, o dziesiątkach aktorów i aktorzyn nie wspominając. Za kilka lat w kampanii wyborczej te wszystkie znane twarze wygrają dzisiejszej opozycji wybory, bo wyborcy mogą nie rozumieć prawniczych niuansów, ale w swoich wyborach zbyt często kierują się opiniami autorytetów i celebrytów, żeby można było to zlekceważyć. Jednych przekona Zimoch, innych Janda, a PiSowi zostanie łudzenie się, że wyborcy nagrodzą ich drugą kadencją za 500+. Obawiam się, że niedoczekanie, nawet jeśli uda się utrzymać program do końca kadencji, wyborcy nie są ani pamiętliwi, ani wdzięczni. Nie są też przesadnie dociekliwi, wybory rozstrzygną się w spotach a przez ostatnie miesiące PiS bardzo skutecznie zrekrutował do spotów opozycji nowe znane nazwiska.
I po co to wszystko? Ktoś rozumie? Bo ja chyba za głupia jestem.
Robert Cialdini, psycholog społeczny, w swojej książce „Wywieranie wpływu na ludzi” opisał zjawisko „kapitanozy” – bezkrytycznej wiary w nieomylność autorytetu, przejawiającej się nieanalizowaniem słuszności podejmowanych przez niego decyzji lub niekorygowaniu zauważonych jego błędów, wskutek wiary, że nie może się mylić. Sama nazwa pochodzi od słowa „kapitan”, a zjawisko „kapitanozy” odkrył Federalnego Zarządu Lotnictwa USA, którego komisje wielokrotnie odkrywały, że przyczyną wypadków były błędy pilotów nieskorygowane przez nikogo z załogi, nawet gdy były ewidentne. Załoga bowiem uznawała, że skoro autorytet (pilot) coś robi, to nie może się mylić. Mam wrażenie, że to co się dzieje wokół konfliktu o TK w PiSie i wśród jego zwolenników to właśnie klasyczna kapitanoza, o bardzo ostrym przebiegu i niepomyślnych rokowaniach. Pewnie mam za małą wyobraźnię, bo trudno mi sobie dzisiaj wyobrazić, że rządzący w takim stylu PiS dostanie mandat na kolejną kadencję. Zwłaszcza, że do wyborów jeszcze trzy lata, wystarczająco dużo czasu, żeby poobrażać i zantagonizować wszystkich, których się jeszcze nie udało do tej pory. O ile tacy się ostali.