Król jeszcze żyje

Krzysztof Luft: Oj, coś duży popłoch na zapleczu PiSu. Wy to antysemickim jadem potraficie opluć każdego. Nawet prawnuczkę przywódców II RP – premiera Grabskiego i prezydenta Wojciechowskiego. Ale wasz czas się kończy, nienawistnicy.

Tak kandydat Platformy Obywatelskiej skomentował zamieszczony na jednym z prawicowych portali artykuł „Internauci nie mają złudzeń ws. Kandydatury Kidawy Błońskiej: „Schetyna nie słuchał społeczeństwa, tylko doradców z Izraela”. Przeczytałam dwa razy artykuł – a właściwie luźny zestaw cytatów dziennikarzy i internautów komentujących zmianę na stanowisku platformianego kandydata do premierostwa – w poszukiwaniu antysemityzmu i nie znalazłszy go, poprosiłam o pomoc. „A pani sama go nie znajduje? Poważnie, uważa pani, że „kandydatura podpowiedziana przez doradców z Izraela” to wśród czytelników braci Karnowskich komplement?”. Okazało się, że „antysemickim jadem, którym opluto” Małgorzatę Kidawę-Błońską była samo wymienienie kraju, z którego pochodziła firma zatrudniona przez Platformę do pomocy przy kampanii, choć i wcześniej i później Izrael wymieniali także inni dziennikarze i nikt im antysemityzmu nie zarzucał. Niewykluczone zresztą, że wzmożenie Lufta było odreagowaniem językowej wpadki prezydent Dulkiewicz, która swoich gości o ciemniejszej karnacji nazwała publicznie „egzotycznymi”. Wyszło śmieszno-strasznie, bo kolejny raz okazało się jak bardzo instrumentalnie traktowane są wszystkie -izmy. Zwłaszcza zaś antysemityzm, robiący za poręczną pałkę na prawicę, której nie wolno nawet – jak widać – wymienić nazwy państwa, żeby nie trafić pod medialny pręgierz. 

W przypadku Małgorzaty Kidawy-Błońskiej argument z antysemityzmu został zastosowany jednorazowo i raczej nie będzie okazji do uciszania nim oponentów ale spodziewam się, że już na przykład zarzut seksizmu wobec przyszłych krytyków pani marszałek będzie często w użyciu, bo jest on prawie tak samo użyteczny jak antysemityzm, za to dużo bardziej uniwersalny. Niektórzy szykują też inny argument – prosty lud się może się na idealnej kandydatce nie poznać. „Prawnuczka prezydenta Wojciechowskiego i premiera Grabskiego, osoba nieskompromitowana, umiarkowana, inteligentna, wykształcona, kulturalna, ze środowiska inteligencji warszawskiej. „Wie, czym kaczka wodę pije”. To kandydatka dla wyborcy wielkomiejskiego, lepiej sytuowanego. Jej zalety nie muszą przemawiać do ludu, z którym łatwy kontakt nawiązywała „nasza Beatka”, sąsiadka każdego wyborcy w Oświęcimiu czy Brzeszczach” – pisze z wyraźną troską Daniel Passent recenzując ostatnią nadzieję opozycji z mieszaniną optymizmu i niepokoju, że naród być może jeszcze do niej nie dorósł. 

Sama uważam formalną – bo nie mam pewności czy faktyczną – kandydatkę PO na premiera za polityk z klasą i nie mam nic przeciwko, żeby odegrała w polityce rolę ważniejszą rolę niż tylko bycie przedwyborczą obietnicą Grzegorza Schetyny. Na miejscu polityków PO nie okazywałabym jednak zbyt wielkiej radości ze zmiany przywództwa, bo nie sądzę, żeby Schetyna na dobre rozstał się z własnymi planami. Raczej siedzi i odnotowuje, kto się zbyt ostentacyjnie cieszy z perspektywy zmiany partyjnego układu sił. Nierealne premierostwo dużo łatwiej mu teraz oddać niż realną władzę w partii.

About kataryna