Dominik Tarczyński:Prezes wie co robi. Kolejny raz powtarzam. Nie emocje, a strategia. Spokojne.
Nie wiem czy Dominikowi Tarczyńskiemu udało się uspokoić nastroje w elektoracie oburzonym oddaniem lewicy komisji, która zdecyduje o losach projektu „Zatrzymaj aborcję” ale strategia prezesa jest tu aż nadto czytelna. Prezes uznał – zresztą dawno temu – że politycznie mu się nie opłaca zaostrzanie ustawy antyaborcyjnej i postanowił kolejny raz uciec od tematu oddając go lewicy, na którą będzie mógł potem wszystko zwalić. Jedyne co mnie przy tej okazji zaskoczyło, to odkrycie jak wiele osób aż do ubiegłego czwartku wierzyło, że PiS naprawdę zamierza zaostrzyć ustawę antyaborcyjną, choć przecież nic na to nie wskazywało. Przez ostatnie cztery lata PiS miał pełnię władzy i żadnych oporów przed wykorzystywaniem jej, mógł więc zakazać aborcji eugenicznej w ramach rządowej, poselskiej lub prezydenckiej inicjatywy ustawodawczej, a w ostateczności – przyjąć tę obywatelską. Jeśli tak się nie stało, to nie dlatego, że się nie dało. PiS nie chce i nigdy nie chciał zmieniać przepisów antyaborcyjnych ale nie miał odwagi się do tego przyznać elektoratowi. Szkoda, bo akurat odstąpienie od zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej jest zachowaniem etycznie uzasadnionym i politycznie roztropnym a elektorat już kiedyś przełknął, gdy przeciwko naruszaniu aborcyjnego kompromisu stanowczo wypowiedział się kiedyś prezydent Lech Kaczyński i ówczesna Pierwsza Dama, która nawet podpisała się pod listem dziennikarek w tej sprawie, obok Moniki Olejnik i…Joanny Lichockiej oraz Doroty Kani. A i sam prezes Kaczyński jeszcze w 2006 roku mówił, że aborcyjny kompromis powinien zostać utrzymany.
Prawny zakaz to ani nie jedyny, ani nie najskuteczniejszy sposób na ograniczanie aborcji, zamiast podejmować decyzję za zdesperowane kobiety powinno się stworzyć system, który stworzy im realną i akceptowalną alternatywę dla aborcji. Przez cztery lata rządów PiS mógł zrobić naprawdę dużo aby ograniczyć aborcje dzieci z Zespołem Downa – może wystarczyłyby ministerialne wytyczne wykluczające Zespół Downa jako samodzielną przesłankę do aborcji – nie zmuszając jednocześnie do nadludzkiego heroizmu kobiet, których dzieci nie mają żadnych szans na przeżycie, a czasami nawet dożycie do porodu. Można też było pochylić się nad procedurami adopcyjnymi, z promowaniem zagranicznych adopcji dzieci chorych oraz ułatwianiem adopcji ze wskazaniem włącznie. Jedne i drugie zostały mocno ograniczone. Aborcja to zawsze większe zło, jeśli którąś kobietę do donoszenia ciąży miałaby przekonać możliwość osobistego wybrania dla swojego dziecka adopcyjnej rodziny powinno się stworzyć prawo maksymalnie jej to ułatwiające. Nawet jeśli ostatecznie wahająca się matka miałaby otrzymać od tej rodziny jakąś rekompensatę za wysiłek donoszenia ciąży. Przez cztery lata można było wypracować i przedyskutować mnóstwo rozwiązań, nie tylko w kwestii ratowania przed aborcją dzieci z Zespołem Downa, ale także dzieci z gwałtu (których aborcji jakoś nikt nie chce zatrzymywać, co powinno dawać do myślenia). Tymczasem po czterech latach rządu PiSu Polska nadal jest krajem, gdzie aborcja na życzenie jest dostępna dla każdej 15-latki (seks z osobą poniżej 15 lat zawsze jest przestępstwem nawet jeśli nie był ani gwałtem, ani czynem pedofilskim), a dziecko z Zespołem Downa można zabić prawie do końca ciąży. Naprawdę nie da się tego zwalić na opozycję.